studniówka / give up yourself unto the moment...
Rodzice wybrali mi jeden z najlepszych zakładów fryzjerskich w mieście. Tak dokładnej fryzjerki to ja jeszcze nie spotkałem. Strzygła mnie przez 40 minut i naprawdę się starała. To ciepło metalu maszynki i chłód brzytwy na karku, jak ja to lubię... Wyglądam jak człowiek, pachnę kilkoma rodzajami lakierów i żelu. W gruncie rzeczy czuję się... dowartościowany. Tylko nie wiem, jak mam się teraz przespać, chyba na stojąco :)
Właśnie się przekonałem jak to jest, kupić pierwszą w życiu paczkę papierosów i zapalić sobie w samotności na chodniku... Nie, nie zamierzam ładować się w nałóg, a potem chodzić z plastrem na ramieniu. Mam wystarczająco silną wolę, żeby sobie z tym poradzić. Po prostu brakuje mi niekonwencjonalnych zdarzeń, nowych przygód, kuriozalnych sytuacji i całego tego charakterystycznego poloru. A paczka jest na studniówkę. Wyrafinowane Davidoffy. Leżą schowane w szufladzie.
Wraca mi humor. Cieszę się, cieszę się, że powoli znów zaczynam być szczęśliwy. Ta osobista kwestia została już dawno przedyskutowana i lepiej jest tak, jak jest teraz. Jesteśmy kumplami, bo chyba tylko w tym potrafimy być dobrzy. Dzisiaj na matmie poszliśmy sobie do Sowy na lody. Tegoroczna zima jest radykalnie inna od poprzednich. Tyle się dzieje, tyle się zmienia, że momentami sam nie nadążam...
Dodaj komentarz