Czasami słuchając muzyki można odpłynąć daleko, daleko. Ja już tak płynę z Philipem Glassem od kilku miesięcy. Jego ostatni soundtrack jest naprawdę wyjątkowy. Jest w nim tyle emocji, tyle uczuć, pasji, wzruszeń, tajemniczości i napięcia. To istne dzieło sztuki, dzieło piękna i brzydoty, dobra i zła, dzieło, które nie nudzi odbiorcy zbyt szybko. Ta myzyka to nieustanna walka życia ze śmiercią, walka istnienia i niebytu. Życie spokojnie cieszy się i biegnie przed siebie, śmierć natomiast delikatnie i smętnie rozpływa się w powietrzu. Życie chce chwycić nas za rękę i zabrać w nieznane, śmierć chce objąć nas swoimi przezroczystymi jak powietrze ramionami. To wielka bitwa i wielkie zmaganie, właściwie to wojna. Przyświeca jej jeden cel, jedna szansa, jeden wybór i jedna wielka odpowiedzialność, która pociąga za sobą duże konsekwencje. Kto zwycięży?, kto okaże się lepszy?, kto przekona nas bardziej? Philip Glass nie daje jednoznacznej odpowiedzi na te pytania, pozostawia nas samych z własnym losem. Moim zdaniem życie ma chyba trochę większą przewagę, ale stawiałbym raczej na remis.