Doznałem wczoraj szoku. Zwykła urodzinowa impreza okazała się totalną techniawą!!! Wszędzie było pełno napakowanych dresów, którzy wydawali się być starszymi ode mnie. Ale najgorsze było to, że po raz pierwszy w życiu zobaczyłem tych ludzi w białych rękawiczkach i z gwizdkami w ustach. Myślałem, że takie schematy zdarzają się gdzieś na prowincjach, w małych dyskotekach itp. A jednak. Zaczęło mnie to trochę przerażać i poczułem, że to nie moje miejsce, nie mój czas... No ale trudno, skoro już tam się znalazłem (jako towarzyszący), to musiałem chociaż udawać, że dobrze się bawię. Obciach nieziemski. Poza tym pierwszy raz jechałem sam autobusem nocnym, który zasuwał jak torpeda. Odniosłem wrażenie, że kierowca celowo jechał tak szybko, żeby sobie pospać przed następnym kursem. Moje osiedle również mnie zaskoczyło, gdyż w środku nocy okazało się wymarłym terenem, po którym mogłem spokojnie się poruszać...
Przeżyłem, przeżyłem tą hardcore'ową noc, choć nie ukrywam, że było ciężko. Na pierwszym filmie to ja się jeszcze dobrze bawiłem, ale na drugim i trzecim po prostu nie można było nie zasnąć!!! Za mało dawali darmowej kawy! W rezultacie Sz. budził mnie a ja jego. Było zwałowo, a my musieliśmy robić jeszcze większą zwałę, żeby dotrwać do końca. Przespałem może godzinę w jakichś niesystematycznych ratach. Trudno mi było uwierzyć w to, co działo się w tym kinie. Przyszło full wypas ludzi (podobno sześć sal), były kolejki do kibla, jakieś dzieci się zgubiły i koleś przyszedł z megafonem na salę... Powstała jedna wielka sypialna impreza, ludzie pili, palili, czytali książki (sic!). Dosłownie zajebicho. Żałuję tylko, że nie wziąłem ze sobą żarcia, bo wszyscy przyszli z plecakami. No i było mi trochę zimno przez tą przeklętą klimatyzację. Pod koniec siedziałem już w szaliku, przykryty całkowicie kurtką. No i potem, ja i Sz. zgubiliśmy się przy wyjściu. Po powrocie do domu spałem jak zabity. Ogólnie mówiąc było śmiesznie. Aha jeszcze jedno - pierwsza część WP jest najlepsza...
oh it's such a perfect day i'm glad i spent it with you oh such a perfect day you just keep me hanging on [lou reed]
Zacząłem dostrzegać pewną analogię pomiędzy moim życiem a filmem, na który zabrałem kiedyś Sz. To on jest chyba tym kimś, kto nagle wkracza w czyjeś życie i sprawia, że człowiek zaczyna żyć na nowo... Sz. namieszał już tak, że właściwie ukradł mnie innym, wywrócił wszystko do góry nogami... Zacząłem robić rzeczy, o których dawniej nie myślałem. Może to właśnie on - wielkie małe dziecko ma mnie wprowadzić w dorosłe życie? Hmm, brzmi absurdalnie. Ja w każdym razie cieszę się, że go poznałem i polubiłem, bo ta znajomość jest inna niż wszystkie. No może się mylę i to tylko złudzenie... eee... przyjaźni? Tak właściwie to boję się używać tego słowa na co dzień, bo nikt mi jeszcze nie udowodnił istnienia jego sensu. W filmie ten cudowny czas kiedyś się kończy. I ja to wiem, wiem, że ten czar kiedyś pryśnie, każdy pójdzie w swoją stronę, a mi pozostaną tylko wspomnienia i rozmyślania. Dlatego pragnę maksymalnie wykorzystać czas, który mi pozostał. Chciałbym już zawsze cieszyć się życiem jak dotychczas, ale to raczej niemożliwe. Dzisiaj idę z Sz. na nocny maraton filmowy z Władcą Pierścieni. To jedna z moich najbardziej spontanicznych decyzji w tym roku. Grunt to dobrze się bawić, a jeśli nie zasnę, to już w ogóle będzie sukces :)
Uff... było ciężko ale dość ciekawie. Na wstępie moja klasa wyśmiała mnie za to, że postawiłem włosy na żel i według nich wyglądałem jak dres. No ale nic, udało mi się zapanować nad fryzurą (właściwie to ją splaszczyć). Potem "uratowałem" Sz. który zapomniał swojego zaproszenia i stałem się "rescuer". Impreza była całkiem niezła, spotkałem mniej i bardziej pożądanych starych znajomych. Wytańczyłem się do granic, upiłem się kulturalnie, nawdychałem się dymu fajek (i cały potem śmierdziałem), ciągle ktoś mnie popychał i rozlewałem różne napoje... Ale najlepszy schemat znów odstawiła Ag, która uczyła barmana jak przyrządzać jej ulubiony drink - "Plaża Malibu" (dobry zresztą :P). Najlepsze było to, że katar mi częściowo przeszedł. Po pónocy wkręciłem się na darmowy transport do domu. Trochę mi było głupio, bo rodzice Fc odwozili jego As i ja jako najbardziej pijana osoba nie odzywałem się zupełnie. Nie wiem czemu, ale zdawało mi się, że to była najkrótsza podróż do domu. Kiedy się kładłem spać pozostała tylko jedna uciążliwa rzecz - dudnienie w uszach, w głowie i wszędzie dookoła. Spałem jak zabity. Rano wyłączyłem budzik i myślałem że nie pójdę na 7.00 do szkoły. Ale w końcu się przełamałem. Fc powiedział mi, że jego matka powiedziała: "spokojny ten twój kolega" :D I potem przez pół dnia było mi niedobrze...
Wykończył mnie ten weekend. Zapisałem się na kurs prawa jazdy i szczerze mówiąc wymęczył mnie on niemiłosiernie. Ta teoria wcale nie jest dla mnie taka prosta, ona jest najzwyczajniej w świecie nudna. Trzy godziny dziennie to dla mnie za duża dawka. Poza tym mam dość robienia prezentów na osiemnastki. Na dzisiejszy wieczór musiałem przygotować aż trzy - dla Pat, Mad i Łu. Do tego jeszcze te śmieszne torebki, opakowania, liściki, sentencje, podpisy itp. No i oczywiście nie mogło się obyć bez nieporozumień z Fc i Sz. Wczoraj byłem jeszcze u fryzjera, bo wyglądałem już jak małpa. Tak więc niemal cały wolny czas minął mi koło nosa. Aaaa, jeszcze jedna sprawa - przeziębiłem się i nie wiem w jaki sposób mam się dzisiaj dobrze bawić na tej imprezie...