Zacząłem dostrzegać pewną analogię pomiędzy moim życiem a filmem, na który zabrałem kiedyś Sz. To on jest chyba tym kimś, kto nagle wkracza w czyjeś życie i sprawia, że człowiek zaczyna żyć na nowo... Sz. namieszał już tak, że właściwie ukradł mnie innym, wywrócił wszystko do góry nogami... Zacząłem robić rzeczy, o których dawniej nie myślałem. Może to właśnie on - wielkie małe dziecko ma mnie wprowadzić w dorosłe życie? Hmm, brzmi absurdalnie. Ja w każdym razie cieszę się, że go poznałem i polubiłem, bo ta znajomość jest inna niż wszystkie. No może się mylę i to tylko złudzenie... eee... przyjaźni? Tak właściwie to boję się używać tego słowa na co dzień, bo nikt mi jeszcze nie udowodnił istnienia jego sensu. W filmie ten cudowny czas kiedyś się kończy. I ja to wiem, wiem, że ten czar kiedyś pryśnie, każdy pójdzie w swoją stronę, a mi pozostaną tylko wspomnienia i rozmyślania. Dlatego pragnę maksymalnie wykorzystać czas, który mi pozostał. Chciałbym już zawsze cieszyć się życiem jak dotychczas, ale to raczej niemożliwe. Dzisiaj idę z Sz. na nocny maraton filmowy z Władcą Pierścieni. To jedna z moich najbardziej spontanicznych decyzji w tym roku. Grunt to dobrze się bawić, a jeśli nie zasnę, to już w ogóle będzie sukces :)