Mam kaca i to porządnego. Wczorajsza impreza u Sz. powaliła mnie na łopatki. Rzygać mi się chce na samą myśl. Już nigdy więcej nie wypiję Żubrówki ze ździebełkiem. Moja przygoda rozpoczęła się bardzo bardzo długą przejażdżką. Czekałem 40 minut na mroźnym przystanku na głupiego busa, który w międzyczasie powinien przyjechać dwa razy. Myślałem, że mnie szlag trafi. Potem samemu szedłem przez nieznane mi osiedle w poszukiwaniu bloku o jakże magicznym numerze 99. Już na początku stwierdziłem, że to nie będzie udana zabawa. I chyba miałem rację, bo wyszła z tego jakaś tragikomedia z przewagą paranormalnych wydarzeń. Nie chciałem pić wódki, bo jej nie lubię, ale Sz. tak zdecydował. Blee, to było niedobre, a ja zdaje się że piłem na pusty żołądek. Potem wszyscy zaczęli palić fajki na balkonie. Nie wiem czemu, ale ja też, mimo że nie umiem. Miałem tego nie robić, ale tak jakoś wyszło. I chyba znowu trafiło mi się coś zielonego (ups!). Za bardzo nie pamiętam, bo pierwszy raz w życiu urwał mi się film. Wydaje mi się, że pół nocy spędziłem w łazience nad wanną i zlewem, bo kibel był zajęty. Prawdopodobnie rzygałem. Chyba o trzeciej nad ranem stwierdziłem, że powinienem iść spać. Pozostały jedynie miejsca na podłodze. Moje spodnie zmieszane z psią sierścią wyglądają teraz bosko. W ogóle poczułem się jak żul, bolał mnie żołądek i marzyłem o pozbyciu się odruchu wymiotnego. Na jakiś czas kończę z piciem wódki na imprezach!!! Rano zaczęły się jeszcze większe jaja. Wypadało wypić coś ciepłego, więc sam się porządziłem i zaparzyłem sobie herbatę. To było też okropne, bo Sz. miał jakieś dziwne herbaty i trafiłem na taką co się nazywała czerwona - to były po prostu siki. Wszędzie był syf i chyba każdy budził się z bólem głowy. Pies pogryzł swoje legowisko rozrzucając po całej kuchni kawałki gąbki. Na stole leżało psie żarcie z napisem "wielka piesiada". Pomyślałem sobie, że to doskonała nazwa dla tej imprezy. Najlepszy schemat odstawiła Ag, która spała sobie pod kocem i nagle stwierdziła, że nie ma na sobie spodni. Okazało się, że nic nie pamięta, a spodnie są w plecaku, bo nie wiadomo jakim cudem orzygała nogawki od wewnątrz. Tak więc Sz. pożyczył jej swoje skejtowskie spodnie, w których musiała wracać do domu. Tak na zakończenie tego spotkania pies zaczął się do nas "dobierać", a my oglądaliśmy w necie "Happy Tree Friends". Po tym wszystkim z ledwością dojechałem do domu...