Mam serdecznie dość tego miesiąca, niech to gówno się już skończy. Dzisiaj odniosłem wrażenie, że jestem ostatnim idiotą. Zawiodłem samego siebie, a właściwie to wkurwiłem się na samego siebie. Nie zauważyłem kilku pozycji do zaznaczenia na mapce i właściwie na własne nieświadome życzenie dostałem gorszą ocenę. Tak więc straciłem ileś tam dni i nic mi to nie dało. Głupota ludzka nie zna granic...
Moja siostra zerwała ze swoim chłopakiem. Mama płacze, mi też jest smutno. Wszystko się wali, mam ochotę stąd uciec...
i sit and wait does an angel contemplate my fate and do they know the places where we go when we're grey and old 'cos i've been told that salvation lets their wings unfold so when i'm lying in my bed thoughts running through my head and i feel that love is dead i'm loving angels instead
and through it all she offers me protection a lot of love and affection whether i'm right or wrong and down the waterfall wherever it may take me i know that life won't break me when i come to call she won't forsake me i'm loving angels instead [robbie williams]
Czasami zaskakuję samego siebie. Przez to że w piątek miałem doła, udało mi się uzyskać numer komórki Ewy. To nie było żadne oszustwo, ja naprawdę miałem doła, a jedynie ona pofatygowała się napisać, gdy zobaczyła mój status na GG. Pytała mi się, czemu jestem smutny, a ja nie mogłem jej powiedzieć prawdy. Ale te pięć sms-ów poprawiło mi humorek.
Walentynki spędziłem u Evila, wypalając sobie płytę z mp3. Jak zwykle nie mogłem znaleźć jego bloku, ale to norma. Mam nadzieję, że teraz będę już pamiętał. Chyba nic mi tak nie poprawia nastroju jak rozmowa z Evilem :] Pod wieczór tak sobie myślałem i wykombinowałem, że Ewa chyba lubi to głupie święto-walento, więc postanowiłem, że skoro mam jej numer to prześlę jej takie fajne słowo, które ona sama wymyśliła - "cmoq" :)
Odwilż. Powoli zaczynam kochać ten wyraz. Robi się cieplej, a ludzie zaczynają wozić białe koty autobusami (sic!). Ciągle myślę o swojej osiemnastce, chociaż jeszcze kilka miesięcy. Wszyscy się podniecają swoimi urodzinami, a ja jakoś nie chcę się tym podniecać, ale w pewnym stopniu i tak mnie to kręci. Ja tam wolałbym być jeszcze dzieckiem - mniej problemów. Rodzice trują mi, żebym zaczął robić prawko, a ja się tu zastanawiam, z kim zorganizować urodziny. Znając życie wszyscy to sobie oleją, wszystko będzie na mojej głowie i to ja będę musiał wszystkim kierować. Wrrr...
Czuję się podle. Coś mnie boli w środku, sam nie wiem co, pewnie serducho. Łosiek nie dawał mi wczoraj spokoju, więc powiedziałem mu inicjały Ewy. Specjalnie zamieniłem je miejscami, żeby się nie skapnął. Tak, tylko, że on ma z nią dodatkowy angielski i dureń zapytał się jej o te inicjały. Rozgadał dzisiaj całej szkole, że "m. się zakochał". Mam dość tych pierdolniętych walentynek. Dostałem nawet kartkę, ale moja radość trwła krótko. Jakaś Marylin Monroe, hmm chuj wie kto to jest... Pech chciał, że poszedłem sobie na wf dziewczyn i zobaczyłem jak Ewa otwiera moją kartkę. Nie spodobała się jej... No tak głupi Mariuszku, trzeba się było podpisać... Mam takiego doła jak stąd na Marsa. Nic nie pomaga, nikt nie odpowiada. W takich wypadkach należy schować się w ciemnej sali kinowej, ale z kasą u mnie krucho...
Cały świat zrobił się nagle czerwonawy, a ja tak jakoś nie lubię walentynek, bo nigdy takowych nie dostaję... No a poza tym to "święto" jest przejawem amerykanizacji, ściemy, zwały, komercji, tandety i czegoś tam pewnie jeszcze. Ale niestety to był jedyny sposób, by wysłać coś Ewie. Nic specjalnego, zwykła czarna kartka z ciekawym aforyzmem, którego szukałem wczoraj chyba pół godziny. Sam do końca nie wiem, czy jestem zakochany... Chciałbym z nią pójść na studniówkę w przyszłym roku, chciałbym żeby była na moich urodzinach, chciałbym poznać ją bliżej??? Pewnie i tak się nie domyśli od kogo ta kartka, a jeśli nawet to... nieważne. W każdym razie tęsknię za zeszłorocznymi walentynkami. Wtedy to ja miałem ferie, byłem na środku Bałtyku, płynąłem sobie do Polski i piłem tanie wino. Co ja bym dał, żeby znów tak było...
Mam już tą mapkę za sobą. Ulżyło mi, bo już nie muszę pamiętać, że stolicą Burkiny Faso jest Wagadugu, a Pago Pago leży na wyspach Samoa. Mam jednak dziwne przeczucie, że te kilka godzin spędzonych nad atlasem wystarczyło, abym wbił to do głowy na kilka najbliższych lat. To się właśnie nazywa niepotrzebna wiedza. Oczywiście Olej nie byłby sobą, gdyby nie zarzucił takimi rodzynkami jak Adelajda czy Cusco. Kogo interesują takie zagraniczne pipidówki mniejsze od mojego miasta? Na pewno nie mnie. Ja ograniczyłem się do nauki wielomilionowych miast, a nie do wszystkiego co widać na mapie. W rezultacie nie wiedziałem sześciu pozycji, ale jestem dobrej myśli, że dobra ocena mi się trafi.
Męczy mnie ten powrót zimy. Wcale bym się nie obraził, gdyby nadeszła wiosna. Było już tak ciepło i miło, a teraz znowu mróz. Spać mi się przez to chce i tylko tracę czas. Wrrr...
W zeszłym tygodniu zapomniałem wspomnieć o piątkowym popołudniu (ale mam refleks :D). Tak jakoś wyszło, że ja, MG i Kaja wyniuchaliśmy w gazecie pewną promocję i poszliśmy za darmo do kina. Wiem, że takie trio to niezbyt ciekawa sytuacja, ale było nawet sympatycznie. Jak ja dawno nie widziałem filmu, którego nie trzeba czytać, bo jest po polsku... Byłem pod wrażeniem (z resztą nie tylko ja), bo takiego slangu jeszcze w kinie nie słyszałem. Totalny zonk, szczęka opada i nikt nie wie o co chodzi. Dosłownie polski dialekt niezrozumiały dla zwykłych śmiertelników. Niezłe, naprawdę niezłe...