Moja psychika jest na skraju wykończenia. Tu już nie chodzi nawet o te weekendowe dołki. Duszę się tym całym spektakularnym rokiem 2004. To jeden wielki kocioł nieporozumień, konfliktów i problemów, które już dawno stały się nie do zniesienia. Najgorszy jest brak zrozumienia, zwłaszcza ze strony rodziców. To boli nawet bardziej niż zapłakane oczy czy skręt żołądka. Nie wiem jakie jest na to lekarstwo. Zacząłem to leczyć muzyką klubową, na punkcie której odbiło mi mniej więcej tydzień temu (wiadomo kto mnie zaraził). Nie stać mnie na kluby, więc ściągam z netu. Idzie powoli, ale idzie...
Cokolwiek miałoby to znaczyć, nie zadziałało. W każdym razie ktoś to wywiesił w szkole. Dzień był totalnie niewypalony, źle potasowany albo po prostu ohydny. Konkurs z anglika - tylko na rzecz braku chemii. Sprawdzian z matmy - kompromitacja z powodu braku wiedzy. Polski - trzy osoby w dwuosobowej ławce, nie ma to jak być ściskanym przez Łośka i Sz. Btw - im więcej poznaję te epoki literacki, tym bardziej jestem przekonany, że to wszystko dotyczy mnie. Te same problemy, rozmyślania, idee, wartości, ta melancholia, dusza poety, fascynacja ulotną chwilą, ten ból istnienia... To wszystko kiedyś sobie było, a teraz jest we mnie. No nieważne, to nie zmienia faktu, że mam dość tego dnia, szit za szitem. Mój kochany zegarek się porysował, nie znalazłem nikogo na tą głupią imprezę, kupiliśmy beznadziejne prezenty na urodziny dziewczyn, rozgryzłem nawet psychikę Sz. Według mnie on po prostu boi się samotności, a ja już nie mam sił z nią walczyć, ja jej nienawidzę... Tak się dzisiaj wczułem, że aż przejechałem sobie prawie całą trasę moim autobusem, ot tak bez celu. To wszystko traci sens...
Przeżyłem swoją pierwszą jazdę samochodem. To była totalna masakra. Wystarczyły dwie godziny, żebym pogwałcił niewiadomo ile przepisów i został namierzony na osiedlu przez E. Tak ogólnie to odniosłem wrażenie, że skrzynia biegów dostała ode mnie solidnie w kość. Poza tym nie bardzo wiedziałem co się dzieje na skrzyżowaniach, nie zauważałem znaków, pasów jezdni, nie patrzyłem w lusterka i kilka razy zgasł mi silnik na światłach. Dosłownie miodzio... Ale najlepszy motyw był, gdy jakaś taśma magnetofonowa, która znajdowała się na drzewie, zaplątała się o "L" i jechaliśmy tak przez pewien czas... W końcu kobieta kazała mi się zatrzymać, wysiadła i zaczęła zdzierać tą taśmę z samochodu... Jak na pierwszy raz to nieźle, nikogo nie zabiłem... nawet siebie :D
Nie wiedziałem, że spełnianie marzeń bywa aż tak bolesne. Wydałem wszystkie kieszonkowe (co do złotówki) i jeszcze zaciągnąłem dług, żeby kupić... plecak. Jednym słowem mój majątek zniknął, a właściwie to się przeobraził, ale nie ważne... Tak mi żal tych pieniędzy, ale to był mój wymarzony plecak. Btw - czemu amerykańskie wyroby są w Polsce takie drogie?
Cały weekend poświęciłem na zakuwanie gery i mam dziwne przeczucie, że znowu będzie ciężko. Już nawet moje ulubione piosenki ledwo poprawiają mi humor. Wczoraj pięć godzin, dzisiaj siedem (sic!). Potrafię być zawzięty, wiem, nie wiem tylko czy słusznie. Zastanawiam się czy jestem z tego dumny, że cały weekend poszedł się walić przez jeden sprawdzian. Odpowiedź jest chyba może raczej pozytywna... :]
Popadam w fanatyzm. Krótka analiza moich ostatnich przygód utwierdziła mnie w tym przekonaniu. Ja już chyba przestałem kontrolować swoje zachowania. Stwierdzam, że mam fioła na punkcie Sz. (jezu jak to brzmi). No bo koniecznie chcę się z nim zaprzyjaźnić i robię wszystko co mogę, a poza tym zazdroszczę mu osobowości i stylu bycia. To wszystko bierze się z przeczucia, że już nigdy nie poznam drugiego takiego człowieka, ale nie wiem czy dobrze robię. Zaczynam nawet wątpić, czy jestem zdrowy psychicznie... Jadę z nim na wakacje, być może zrobię osiemnastkę, byłem trzy razy w kinie, zacząłem tworzyć słownik jego slangu, interesować się clubbingiem, grać w scrabble, byłem jego "rescuer", już nie wspomnę o tym co było tydzień temu i o ciągłych rozmowach na gg... Ja nawet zamówiłem w USA darmową baseballówkę z angielskim napisem w stylu "przyjaciel Sz." (chyba najlepiej by było gdyby mi jej nie przysłali). Zdałem sobie sprawę, że stałem się namolny, a dzisiaj z pewnością przesadziłem. Niepotrzebnie wziąłem czapkę, którą on zgubił a K. znalazł. Chciałem go zaskoczyć, a wyszedłem na idiotę albo nawet świra. Zaczynam się bać samego siebie i swoich głupich decyzji...
you thought you'd found a friend to take you out of this place someone you could lend a hand in return for grace [u2]