Cokolwiek miałoby to znaczyć, nie zadziałało. W każdym razie ktoś to wywiesił w szkole. Dzień był totalnie niewypalony, źle potasowany albo po prostu ohydny. Konkurs z anglika - tylko na rzecz braku chemii. Sprawdzian z matmy - kompromitacja z powodu braku wiedzy. Polski - trzy osoby w dwuosobowej ławce, nie ma to jak być ściskanym przez Łośka i Sz. Btw - im więcej poznaję te epoki literacki, tym bardziej jestem przekonany, że to wszystko dotyczy mnie. Te same problemy, rozmyślania, idee, wartości, ta melancholia, dusza poety, fascynacja ulotną chwilą, ten ból istnienia... To wszystko kiedyś sobie było, a teraz jest we mnie. No nieważne, to nie zmienia faktu, że mam dość tego dnia, szit za szitem. Mój kochany zegarek się porysował, nie znalazłem nikogo na tą głupią imprezę, kupiliśmy beznadziejne prezenty na urodziny dziewczyn, rozgryzłem nawet psychikę Sz. Według mnie on po prostu boi się samotności, a ja już nie mam sił z nią walczyć, ja jej nienawidzę... Tak się dzisiaj wczułem, że aż przejechałem sobie prawie całą trasę moim autobusem, ot tak bez celu. To wszystko traci sens...