Pierwszy raz miałem ochotę rozbeczeć się w szkole. Gdyby nie ten kibel, to nie byłbym w stanie się powstrzymać. To wszystko jest takie popierdolone. Zawsze to ja muszę być tą rzeczą, o której wszyscy zapominają, przestawiają, nie liczą się, a później otwarcie w twarz się z niej śmieją. Kurwa, no przecież to nie pierwszy raz! Ja kurwa nie jestem z żelaza, to boli! I nie chodzi o durny test, chodzi o to, że mam dość takich kolegów. Niestety nikt tego nie jarzy.
Blog2book. Myślałem o tym co najmniej kilkanaście razy i zawsze nasuwała mi się konkluzja, że nie byłbym w stanie tego zrobić. Chyba nie odważyłbym się na wydanie bloga jako książki. Z jednej strony tu jest za dużo mnie, a z drugiej, za mało, bo sporo jest rzeczy, z których nie potrafię się tu zwierzyć, ze wstydu przed samym sobą. Moja psychika jest tak odmienna od normy, że czasem sam mam problem, by ją zaakceptować. Taa, ta książka mogłaby być niebezpieczna.
Pierwszy raz odważyłem się to zrobić. Oszukałem Multikino. Obejrzałem jeden film z darmowego biletu, później poszedłem do kibla, a stamtąd przesmyczyłem się do innej sali i obejrzałem drugi film. Jakie to było stresujące i w ogóle... Ale z tego co słyszę, większość młodych tak robi, więc musiałem spróbować.
Przez pół dnia chodziłem po szkole z łukiem. To miał być atrybut Apolla na kolejną urokliwą lekcję WOK-u. Oczywiście nikt nie pamiętał o tych gadżetach, które trzeba było przynieść, więc musieliśmy zrobić ten łuk rano w szkole. Na boisku znaleźliśmy jakąś gałąź, a Pat miała mulinę. Łuk był naprawdę boski, nawet strzelał jak należy.
Zostałem uświadomiony, że moje nowe buty to "halówki" do gry w nogę. Dosłownie wtopa na maxa. Nie wiedziałem, było napisane "indoor", więc myślałem, że jakiś głupek wymyślił buty do chodzenia po domu. Oczywiście ja nie używam ich w pomieszczeniach. Wtopa jak nic. Jestem antysportowy, a wszędzie obnoszę się z tymi butami.
Fc zerwał z As. Kurde no, chłodny nastrój się w klasie zrobił. Chyba półtora roku ze sobą chodzili. W piątek przez godzinę zwierzał mi się na GG. Czułem się dziwnie, bo wiedziałem, że on musi to z siebie wyrzucić, ale nie potrafiłem mu pomóc.
Myślałem na temat mojej kariery i doszedłem do absurdu. Wszystko, co mnie interesuje jest niemożliwe do studiowania, bo nie mam żadnego porządnego zaplecza: - szkoła filmowa (totalna abstrakcja, nawet nie potrafię przyznać się do tego przed nikim, odpadłbym na egzaminach wstępnych) - reklama (nawet nie wiem, co trzeba studiować, żeby znaleźć potem pracę w agencji) - anglistyka (interesuje mnie kultura Brytanii, ale mój angielski jest zbyt słaby) - fotografia (nie mam ani dobrego sprzętu, ani portfolio) - pilot wycieczek (trzeba by iść na AWF) - projektowanie www (jestem za cienki z infy, nie znam ani Flasha, ani PHP, ani żadnego innego języka poza podstawami HTML) - recenzent, dziennikarz (czasem coś mi wyjdzie, ale nienawidzę pisać na zawołanie i nie cierpię rzeczy związanych z językiem polskim)
Reasumując, czeka mnie życie, którego nie pragnę... :/
Uświadomiłem sobie, że nie powinienem samemu chodzić do fryzjera, bo nigdy nie wiem, czego żądać. No i zawsze tłumaczę to w taki sposób, że efekt nie jest tym, co zaplanowałem. Ja chyba po prostu potrzebuję osobistego stylisty i fryzjera w jednej osobie.
Aha, oczywiście tylko ja się przejąłem zdjęciem klasowym, co nie zmienia faktu, że z pewnością zrobiłem jakąś głupią minę.
Ciągle myślę o studniówce i nic w tym celu nie robię. Codziennie powtarzam sobie, że zaproszę ją jutro, bo dzisiaj albo boli mnie głowa albo jestem głodny, mam dość, nie widzę jej na korytarzu itp. Nie wiem, czy to nie wyjdzie głupio, jak sobie kogoś wychaczę. Byłbym... hmm, jedynym facetem z klasy, który sobie kogoś przyprowadzi. I w dodatku kogoś, kto wcale nie jest moją dziewczyną...
To już drugi tydzień od początku roku bez j. polskiego, a w piątek nie ma nas w szkole, bo jesteśmy w Toruniu. Ciekawe jak ta klasa maturalna się zakończy... Semestr zacząłem od oceny numer 5, więc to nie wróży nic dobrego. Rok temu to był dop i skończyło się dobrze. Teraz może być na odwrót.
Praktykant z fizyki lekko mnie zirytował. Wziął mnie do tablicy, kazał liczyć dziwne zadanie, a ja nie wiedziałem co mam robić: On: Ale ty to dynamicznie rozwiązujesz... To jest prawo Ohma? Może weź trochę popuść dla klasy. Ja: Hmm? Po-puść? Po-puść? [zepchnął mnie na bok, więc chciał pewnie powiedzieć posuń się, ale wszyscy buchnęli śmiechem, w końcu ja też zacząłem się brechać] On: No dobra, skupmy się na zadaniu.
Załamka, szok, strach, obawa - tylko tak można określić mój stan. Po przejrzeniu dzisiejszych testów z GW wyszło, że z podstawowej matmy mam jakieś 60% a z rozszerzonej coś blisko, blisko 0%. "Już za >> siedem miesięcy << matura..."
Od kilku dni nie wiem, co się ze mną dzieje. Jeszcze tydzień temu lekcje matmy miały charakter elitarny, bo tylko dwie osoby wiedziały, co się dzieje na tablicy. Ale teraz wszystko wraca do normy oprócz mojego mózgu. Ja przed każdą lekcją odpływam! Tak jakby ktoś miał pilota i wyłączył telewizor, wyłączył mnie. Nagle powieki stają się ciężkie, w głowie krąży mi milion czegoś tam i naglę przestaję interpretować cokolwiek. Czuję się jakbym był na prochach. No i to się dzieje tylko przed matmą! Podejrzewałem stan zakochania, ale to raczej niemożliwe. To tylko zwyczajna studniówka, muszę tylko podejść i zaprosić. Jeśli to się jutro nie skończy to chyba się zapiszę do psychiatry, bo gościówka od matmy akurat teraz się mnie czepia :/
Wybrałem temat na maturę ustną - coś o apokalipsie :] I potem takie dziwne sny zaczęły mnie nawiedzać.
Sz. wpadł na genialny pomysł, żeby chwycić mnie za nogi i przenieść do góry nogami przez korytarz. Ale ja twardo się nie dałem. Tylko taka scena się zrobiła jak on i Rzep rzucili się na mnie i schylili się wpół żeby mnie złapać za nogi. Ja zacząłem się wyrywać, machać rękoma itp. No i to wyglądało co najmniej dziwnie, jakby ktoś mi się "dobierał...". No i korytarzem przechodzi Nel, nagle zatrzymuje się i mówi: "Ej, co wy robi... Dobra nie wnikam!!!" [lol]
Nie dbam o siebie, wyglądam jak małpa, bo nie stać mnie na fryzjera. Ostatnio wszystko traci sens w moich oczach. Z chwilą nastania weekendu sprawy tak się kumulują, że nie daję rady, nie wiem, od czego zacząć. Już po dwóch tygodniach mam dość tego roku, dość zdawania matury. Ja wcale nie chcę być inżynierem, nie chcę zdawać fizyki, która mnie męczy i odrzuca. Nic tylko rzucić to wszystko w cholerę i wyjechać czym prędzej z tego kraju. Ja tu nie pasuję, nie dorosłem wcale do egzaminu dojrzałości. Już bym wolał zdychać na jakimś zapyziałym londyńskim dworcu niż przeżywać te męki pańskie. Mam po prostu jedną wielką pustkę. Jak by to powiedzieli w "Idolu", jestem tylko lustrzanym odbiciem człowieka.
Od jakiegoś czasu moim ulubionym zajęciem stało się chodzenie na starą chatę i sprawdzanie, czy coś czasem nie zalega w skrzynce pocztowej. A dzisiaj miałem ambitny plan zapisania się do publicznej biblioteki, ale w soboty zamknięta. Więc nie wiem jak i kiedy mam przeczytać tą "Zbrodnię i karę". I mam jeszcze jeden wstydliwy problem. Nie myślałem, że to takie zabójcze, jak na filmach, czy w książkach, ale chyba mam ochotę zaprosić kogoś na studniówkę. No bo tańczyć z dziewczyną z klasy to taka jakaś mała frajda. No i są dwie kandydatki, ale chyba padnie na Marychę. Fajnie, fajnie, taniec za 100 złotych...