Od kilku dni nie wiem, co się ze mną dzieje. Jeszcze tydzień temu lekcje matmy miały charakter elitarny, bo tylko dwie osoby wiedziały, co się dzieje na tablicy. Ale teraz wszystko wraca do normy oprócz mojego mózgu. Ja przed każdą lekcją odpływam! Tak jakby ktoś miał pilota i wyłączył telewizor, wyłączył mnie. Nagle powieki stają się ciężkie, w głowie krąży mi milion czegoś tam i naglę przestaję interpretować cokolwiek. Czuję się jakbym był na prochach. No i to się dzieje tylko przed matmą! Podejrzewałem stan zakochania, ale to raczej niemożliwe. To tylko zwyczajna studniówka, muszę tylko podejść i zaprosić. Jeśli to się jutro nie skończy to chyba się zapiszę do psychiatry, bo gościówka od matmy akurat teraz się mnie czepia :/
Wybrałem temat na maturę ustną - coś o apokalipsie :] I potem takie dziwne sny zaczęły mnie nawiedzać.
Sz. wpadł na genialny pomysł, żeby chwycić mnie za nogi i przenieść do góry nogami przez korytarz. Ale ja twardo się nie dałem. Tylko taka scena się zrobiła jak on i Rzep rzucili się na mnie i schylili się wpół żeby mnie złapać za nogi. Ja zacząłem się wyrywać, machać rękoma itp. No i to wyglądało co najmniej dziwnie, jakby ktoś mi się "dobierał...". No i korytarzem przechodzi Nel, nagle zatrzymuje się i mówi: "Ej, co wy robi... Dobra nie wnikam!!!" [lol]