Pierwszy i ostatni raz mam religię z księdzem. Koleś sprawia wrażenie normalnego. Jest trochę dziwny i śmieszny, ale ludzie go o dziwo w miarę szanują. Ksiądz: "Mam na imię Roman. (...) Ty też masz na imię Roman? To dobrze, nie będę czuł się samotny..." [lol]
Gościówka od WOS-u do Łośka: "Nie pamiętam jak się nazywa ta subkultura związana z Masłowską. Ale od początku lekcji patrzę tak na pana, te paski... Ale pan jest po prostu dresiarzem, tak?" [rotfl]
Na WOK mieliśmy przynieść coś co symbolizowało by "kobietę dawną". Szanowna pani K-A-C zaintresowała się moim wazonem/dzbankiem. No to ja jej na to: "to symbol kobiety jako... kapłanki domowego ogniska!". Spojrzała na mnie takim wzrokiem... Hmm, no właśnie nie mogę się zdecydować, czy zmiażdżyć tą kobietę, czy ją udobruchać?
=========================== Trochę to spóźnione, ale zapalę świeczkę [*] Wziąłem do ręki okładkę TIMES-a i pomyślałem sobie, że ma ona wpływ na moją psychikę. Przedstawia małego chłopca z zakrwawionym nosem, który stojąc w samych tylko majtkach próbuje coś wykrzykiwać. A za nim leżą na trawie czyjeś zwłoki. To wygląda wstrząsająco, podobnie jak reszta zdjęć w tej gazecie, w Newsweeku i innych. To wygląda gorzej niż po wojnie...
Nie ma nic gorszego niż obudzić się rano niewyspanym z uczuciem, że w twoich ustach zamieszkała nikotyna, a dokładniej jej smak i dym, które osadziły się na zębach. Nie ma to jak wyglądać łudząco podobnie do nieogolonego żula, mieć buty brudne od tortu urodzinowego (nie wiem, jakim cudem), śmierdzieć dymem, mieć kaca i na dodatek pójść do szkoły w takim stanie. Jeszcze po drodze przeżywać fazę pt. "chce mi się rzygać, czy to tylko złudzenie?". Nie ma to jak rozpływać się ze zmęczenia na korytarzach i walnąć łokciem w kaloryfer. W takich chwilach wczorajszy nocny melanż w parku w centrum miasta wydaje się jedynie nieprzemyślaną ideą, a rzucanie soku czy butelek za płot do Gastronomika - szczeniackim wybrykiem. Czym byłoby to życie bez tak "uroczych" momentów?
Zapomniałem wspomnieć, że razem z Łośkiem wozimy się trochę po szkole jako najstarszy rocznik i od czasu do czasu wołamy: "Kici, kici..." :D A w piątek ja, Łosiek i Sz. umówiliśmy się, że ubierzemy się w dresiki. Klasa nie mogła uwierzyć...
Miałem tak wiele planów na ten weekend, ale wszystko się jakoś skomplikowało. Byłem u spowiedzi, żeby dotrzymać słowa. Ksiądz mnie lekko zirytował. Gadał i gadał, właściwie to stękał i podejrzewał mnie o rozbijanie rodziny i małżeństwo... Miałem zamiar przeczytać trzy książki albo chociaż zacząć. Wyszło na to, że jedną powoli dukam, druga leży na półce, a trzeciej nawet nie mam, a muszę ją musnąć do czwartku, bo to lektura. Chciałem jeszcze kupić podręczniki, pouczyć się tak na dobry początek, przeczytać gazetę, obejrzeć czwarty odcinek Kompanii i ocieplić w końcu tacie te rury i umyć garaż. Nic nie wyszło. Wczoraj obejrzałem za to filmik, który bardzo mi się spodobał i nawet mnie rozśmieszył. Oni pisali do siebie takie świetne teksty: "lubisz jesień w Nowym Jorku? sprawia, że mam ochotę kupować przybory szkolne. wysłałbym ci bukiet świeżo zaostrzonych ołówków".
Kontynuacja sezonu osiemnastkowego jakoś mnie już nie bawi. Zaczynam postrzegać to w kategoriach: ‘znowu nie będę miał kieszonkowego’ oraz ‘będzie tort czy szampan?’
I turn on my computer. I wait impatiently as it connects. I go online... ...and my breath catches in my chest until I hear three little words: "You've got mail". I hear nothing, not even a sound on the streets of New York. Just the beat of my own heart.
Rozbeczałem się wczoraj pod koniec Kompanii. To przez to, że już wcześniej zacząłem płakać, bo siocha zepsuła mi IE i myślałem, że znowu czeka mnie format. Byłem tak rozdygotany, że dostałem nerwobólów na łopatce i niewiele wystarczyło, abym się wzruszył. Nie wiem czemu, ale to najbardziej osobisty serial, jaki kiedykolwiek widziałem...
Pierwszy dzień w szkole objawił się bólem głowy. Za dużo tych wszystkich emocji. Kartkówki oczywiście nie było. Dałem zwolnionko z wf-u. Dostałem zaproszenie na osiemnastkę. Nowy przedmiot "wiedza o kulturze" zapowiada się terroryzująco. I to przez cudowną absolwentkę o przemiłym nazwisku "K-A-C". Stwierdziłem, że kobiety, które się mszczą są ohydne :/
Trudno mi uwierzyć w to, co się dzieje dookoła. Ten początek końca jest frustrujący. W uszach gra mi jeszcze muzyka, na oczach mam sen, w myślach jestem daleko, daleko, a wewnątrz czuję jakiś żal i tęsknotę za tym, co było a nie wróci. No i ciągle prześladuje mnie to wydumane słowo na "M", a właściwie to brak mojej wiedzy przyprawia mnie o strach. Czuję się taki młody i taki niedoświadczony, zupełnie nieprzygotowany na to, co będzie w kwietniu... Rok rozpoczął się bez większych niespodzianek. Jak zwykle ubrałem się jak cieć i mój widok wzbudził zainteresowanie tylko tych osób, na których mi najmniej zależy. I znowu prysnął mój sen o tym, co zawsze, bo wyniosłem z działki pewne informacje, o których zapomniałem wspomnieć. Nawet Łosiek zauważył, że jestem jakiś zgaszony. Moja świetlana przyszłość to chyba też idea, o którą nie mam sił walczyć. To wszystko jest popieprzone. W tym świcie jak się nie ma pieniędzy to jest źle, a jak się ma pieniądze to człowiek i tak nie jest szczęśliwy. A głupia krowa od matmy była na tyle zabawna, by zapowiedzieć na jutro kartkówkę o 8.00 rano. Sam nie wiem, czy wierzyć jej, czy nie...
Tak więc ostatni normalny dzień spędziłem, chodząc z naburmuszoną miną, obżerając się chipsami i winogronem, patrząc w niebo, słuchając muzyki, czytając i powtarzając matmę. Na dodatek dzisiaj kończy się "Kompania Braci"... :'(