Trudno mi uwierzyć w to, co się dzieje dookoła. Ten początek końca jest frustrujący. W uszach gra mi jeszcze muzyka, na oczach mam sen, w myślach jestem daleko, daleko, a wewnątrz czuję jakiś żal i tęsknotę za tym, co było a nie wróci. No i ciągle prześladuje mnie to wydumane słowo na "M", a właściwie to brak mojej wiedzy przyprawia mnie o strach. Czuję się taki młody i taki niedoświadczony, zupełnie nieprzygotowany na to, co będzie w kwietniu... Rok rozpoczął się bez większych niespodzianek. Jak zwykle ubrałem się jak cieć i mój widok wzbudził zainteresowanie tylko tych osób, na których mi najmniej zależy. I znowu prysnął mój sen o tym, co zawsze, bo wyniosłem z działki pewne informacje, o których zapomniałem wspomnieć. Nawet Łosiek zauważył, że jestem jakiś zgaszony. Moja świetlana przyszłość to chyba też idea, o którą nie mam sił walczyć. To wszystko jest popieprzone. W tym świcie jak się nie ma pieniędzy to jest źle, a jak się ma pieniądze to człowiek i tak nie jest szczęśliwy. A głupia krowa od matmy była na tyle zabawna, by zapowiedzieć na jutro kartkówkę o 8.00 rano. Sam nie wiem, czy wierzyć jej, czy nie...
Tak więc ostatni normalny dzień spędziłem, chodząc z naburmuszoną miną, obżerając się chipsami i winogronem, patrząc w niebo, słuchając muzyki, czytając i powtarzając matmę. Na dodatek dzisiaj kończy się "Kompania Braci"... :'(