Nie ma nic gorszego niż obudzić się rano niewyspanym z uczuciem, że w twoich ustach zamieszkała nikotyna, a dokładniej jej smak i dym, które osadziły się na zębach. Nie ma to jak wyglądać łudząco podobnie do nieogolonego żula, mieć buty brudne od tortu urodzinowego (nie wiem, jakim cudem), śmierdzieć dymem, mieć kaca i na dodatek pójść do szkoły w takim stanie. Jeszcze po drodze przeżywać fazę pt. "chce mi się rzygać, czy to tylko złudzenie?". Nie ma to jak rozpływać się ze zmęczenia na korytarzach i walnąć łokciem w kaloryfer. W takich chwilach wczorajszy nocny melanż w parku w centrum miasta wydaje się jedynie nieprzemyślaną ideą, a rzucanie soku czy butelek za płot do Gastronomika - szczeniackim wybrykiem. Czym byłoby to życie bez tak "uroczych" momentów?