Nie dbam o siebie, wyglądam jak małpa, bo nie stać mnie na fryzjera. Ostatnio wszystko traci sens w moich oczach. Z chwilą nastania weekendu sprawy tak się kumulują, że nie daję rady, nie wiem, od czego zacząć. Już po dwóch tygodniach mam dość tego roku, dość zdawania matury. Ja wcale nie chcę być inżynierem, nie chcę zdawać fizyki, która mnie męczy i odrzuca. Nic tylko rzucić to wszystko w cholerę i wyjechać czym prędzej z tego kraju. Ja tu nie pasuję, nie dorosłem wcale do egzaminu dojrzałości. Już bym wolał zdychać na jakimś zapyziałym londyńskim dworcu niż przeżywać te męki pańskie. Mam po prostu jedną wielką pustkę. Jak by to powiedzieli w "Idolu", jestem tylko lustrzanym odbiciem człowieka.
Od jakiegoś czasu moim ulubionym zajęciem stało się chodzenie na starą chatę i sprawdzanie, czy coś czasem nie zalega w skrzynce pocztowej. A dzisiaj miałem ambitny plan zapisania się do publicznej biblioteki, ale w soboty zamknięta. Więc nie wiem jak i kiedy mam przeczytać tą "Zbrodnię i karę". I mam jeszcze jeden wstydliwy problem. Nie myślałem, że to takie zabójcze, jak na filmach, czy w książkach, ale chyba mam ochotę zaprosić kogoś na studniówkę. No bo tańczyć z dziewczyną z klasy to taka jakaś mała frajda. No i są dwie kandydatki, ale chyba padnie na Marychę. Fajnie, fajnie, taniec za 100 złotych...