piekielny poniedziałek
Ach... ten tydzień nie jest już taki luzacki jak wcześniejszy. Zaczął się niezbyt dobrze i czuję, że tak będzie do czerwca. Nie dość, że musiałem obudzić swoje ciało o 5.40 to jeszcze kochany autobus był szybszy ode mnie... : Potem wyczerpujące 9 godzin w szkole (sic!) i można już paść na pysk... Powinno być 8 lekcji, ale miłosierna inaczej gościówka od fizy stwierdziła, że zrobi nam obowiązkowe kółko dla całej klasy, żeby lepiej nas przygotować (czytaj: zniechęcić) do matury!!! Już myślałem, że zasnę i opadnę łaskawie na jej biurko, bo było mało miejsca i mądry Łosiu wybrał dla nas pierwszą ławkę! Dlatego też po dotarciu do domu byłem lekko przymulony i nie miałem ochoty na nic poza jedzeniem, którego jak zwykle nie było (nie ma to jak burczenie w brzuchu). Jeszcze taki mało istotny fakt, że kobieta od matmy (wychowawczyni) zapomniała o teście, który miał być dzisiaj z całego roku. No i już sam nie wiem, czy to lepiej (że powtarzałem dla samego siebie), czy gorzej (że mógłbym wczoraj odpoczywać 4 godziny dłużej)? Jedyne co mnie dzisiaj ucieszyło i zaskoczyło, to zachowanie MG. Po pierwsze: nie zapomniał o kasecie VHS, którą obiecał mi pożyczyć (a to oznaczało, że musiał dzwonić do rodziców, żeby wzięli mu tą kasetę, gdy w sobotę przyjadą do Bydzi). Po drugie: był dzisiaj bardzo rozmowny (i to nawet ze mną gadał!). Po trzecie: poprosił mnie, żebym mu wysłał e-maila, bo on chce sprawdzić, czy jego poczta normalnie działa (zwrócił się do mnie, chociaż inni też mają łącze stałe :D). I tym oto sposobem zakończył się ten piekielny poniedziałek, który zdaje się, że będzie najgorszym dniem w tygodniu. I chyba najlepszym posunięciem będzie teraz... zaśnięcie! :)