nie ma to jak...
Nie ma to jak wpakować się na okienku do koleżanki na chatę, to już z założenia jest zwałowe! Pomysł nie był mój, tylko ludzi z klasy. Oficjalnie mieliśmy oglądać najlepsze fragmenty Shreka i właściwie dlatego wyraziłem chęć, ale wyszło inaczej, jednak też ciekawie. Tak na marginesie, to trudno uwierzyć, ale są na tym świecie takie ułomne osoby jak ja, które nie widziały jeszcze Shreka! Ale do rzeczy, siedliśmy sobie w... kuchni, każdy dostał przydział Coli-Light w kubku i w takiej oto miłej atmosferze przegadaliśmy dzisiejsze przedpołudnie. Potem całkiem spontanicznie dorwaliśmy się w czwórkę do jednego kubka lodów jogurtowych!!! Hmm, jak ja dawno lodów nie jadłem... Wcale nam się nie chciało wracać na przedsiębiorczość, ale cóż, siła wyższa. Jednak to nie ten przedmiot, tylko matma była dzisiejszym punktem kulminacyjnym. Wcześniej, rano staliśmy sobie pod salą i to oczywiście ja musiałem stanąć w jakimś niefortunnym miejscu. Nagle poczułem dziwny cios w plecy, to była chyba klamka od drzwi. Odwróciłem się i ujrzałem naszą "kochaną" wychowankę. Hmm, nie ma to jak naciąć się na najmniej odpowiednią osobę. Miałem jakieś dziwne wrażenie, że i ona i ja poczuliśmy się głupio. Po wygłoszeniu zdania w stylu "jak można tak stać w przejściu", zaczęła mnie poklepywać po ramieniu, więc od razu powiedziałem jej, że "nic się nie stało". To już kolejny raz, kiedy ja nie wypadam najlepiej w jej opinii. Najpierw podpadłem jej na wycieczce klasowej w czerwcu, teraz mi wypomina, że nie chcę przygotować godziny wychowawczej tak jak wszyscy, no i jeszcze to zderzenie z drzwiami... Mam nadzieję, że nie będzie mnie czasem szykanować. W każdym razie dzisiaj spóźniła się na matmę 20 min i nasza klasa po raz pierwszy zaczęła rzucać się... długopisami! Nie ukrywam, że z wielką radością :D