matryca versja 3
Jeszcze tylko jeden dzień i będzie wolne. Wyjadę daleko, pobrykam sobie trochę i odreaguje wszystkie stresy... A jeśli już o stresach mowa, to poprawiałem dzisiaj tą nieszczęsną chemię. To nic, że na zwolnieniach było napisane, że dziś nie ma chemii, ona po prostu była. Na szczęście nie widziałem wczoraj tej kartki i zaraz po Matriksie zacząłem się pilnie uczyć :D Mam nadzieję, tzn. wydaje mi się, że wszystko mam dobrze zrobione, ale z tym to nigdy nic nie wiadomo... A jeśli chodzi o Matriksa, to trochę się rozczarowałem. Za wielkiego znawcę filmowego się nie uważam, ale swoje zdanie mam. Pierwsza część zaskoczyła mnie swoją wizją, fabułą, filozofią, jak również warstwą wizualną itp. Część druga była baaardzo efektowna i jak dla mnie baaardzo zagmatwana (musiałem obejrzeć dwa razy i prosić MG o wyjaśnienia :P), ale podobała mi się (w kinie kilka razy przeszedł mnie dreszcz). Natomiast trzeci film jest po prostu nudnawy. Nie nudny tylko nudnawy, bo ma dość dobry początek i koniec, w który jestem w stanie uwierzyć. Ale cała reszta, czyli większość filmu jest strasznie monotonna - kupa żelastwa i błysków, od których robi się niedobrze, nawet w niektórych momentach nie wiadomo, co się dzieje na ekranie. No cóż, jeżeli Bracia W. zakładali, że mnie to i tak zachwyci, to się trochę mylili. Dlatego film podoba mi się tak mniej więcej pół na pół. Przychylę się do wypowiedzi recenzenta Gazety Wyborczej: "Twórcy filmu bracia Wachowscy zachowali się jak w starym rosyjskim dowcipie: zaprosili na szampana i owoce, a podali wódkę i kiszone ogórki".