wyspa
Ostatnio miewam dziwne skłonności do przechodzenia przez najruchliwszą ulicę w centrum miasta. Nie wiem czemu, ale zawsze chciałem tak sobie przebiec i nawet mi się to przytrafiło dwukrotnie (tak wiem, że moje refleksje są idiotyczne). Ale tak poza tym, to Piotras mnie dzisiaj zaskoczył, bo zaproponował mi wypad po pubu z kilkoma osobami. Ja to trochę odebrałem jako drugą wersję moich połowinek, ale potem jakoś nie chciało mi się pić (tylko jedno piwo). No fakt, że pub był nieco meliniarski i wpakowaliśmy się na zarezerwowane miejsca, ale fajnie się gadało. Potem to już było trochę improwizacji. Poszliśmy na Wyspę, czyli tam, gdzie ja nigdy tak solidnie nie byłem (a już na pewno nie o tej porze). No i stwierdziłem, że to miejsce jest naprawdę piękne nocą, a ja nie mam z kim tam chodzić. No jest jeszcze taki szczegół, że ja mieszkam w innej dzielnicy... Ale tak ogólnie to podziwiam ludzi, którzy w środku miasta chowają gdzieś w krzakach jakiś kiepski bimber, a potem wloką mnie, bym sprawdził z nimi, czy on tam jeszcze jest. Jednak dzisiejszego wieczora jestem w stanie to nawet docenić, bo naprawdę mi się tam podobało - klimatowe latarnie, opadłe liście, brukowane chodniki i płynąca rzeczka... Tylko potem zacząłem się martwić, jak ja wrócę do domu, bo jeszcze nigdy nie byłem sam na przystanku o 22.45. Ale na szczęście nie wzbudziłem zainteresowania podejrzanych typów i szczęśliwie dobiegłem do domu :D