Jest lepiej, znacznie lepiej. W niedzielę poszedłem do spowiedzi. To mi chyba najbardziej pomogło. Pozbyłem się pewnego wewnętrznego skrępowania. Tego dnia pierwszy raz zapragnąłem zapłakać w kościele (sic!). Tak sobie pomyślałem o tym wszystkim co było, o tych szczęśliwych chwilach w moim życiu i wzruszyło mnie to. Kiedy ksiądz święcił te palmy i gdy chlupnął na mnie strugą po twarzy, poczułem się jakiś lepszy i miałem ochotę się zaśmiać. To była ciekawa Msza. Chciałbym już nadal się tak cieszyć. Chciałbym, żeby Sz. został moim przyjacielem. Chciałbym, żeby o tym wiedział, ale nie mogę mu powiedzieć. Wolę nie niszczyć tego, co jest "niedopowiedziane", bo jeszcze czasem nie zrozumie...