W końcu nadszedł dół. Nie mam ochoty na nic, to wszystko mnie przytłoczyło. Ta sytuacja jest nie do zniesienia, to już nawet nie jest życie na walizkach tylko między walizkami. Nie mam pojęcia na co czeka moja rodzina. Powstał jakiś głupi alternatywny wariant pomiędzy przysłowiowym "wszystko albo nic". Nowy dom stoi pusty, a my tłoczymy się na starym, gdzie więcej jest ścian niż wyposażenia. Spięcia, nerwy, dyskomfort psychiczny, istny dom wariatów... Ciągle mi mówią, że nic nie robię, a oni harują zamiast mnie. To boli od wewnątrz, bo przecież jestem na każde zawołanie. Prześladują mnie dziwne przypuszczenia, że tak będzie do końca wakacji. Chyba nie mam szans już nigdzie wyjechać. Rok szkolny także zapowiada się rewelacyjnie kiepsko. A ludzi albo nie ma w mieście, albo mieszkają w pewnej znaczącej odległości i nie rozumieją co mnie gryzie. Tak więc mój cały świat został zamknięty w pustych i rzadkich sms-ach. A i tak musiałem wczoraj odmówić chłopakom, bo żal mi grosza na kino, a rodzice obrzuciliby mnie kolejnym oskarżeniem, że wymykam się z domu, kiedy trzeba się zaangażować. Nawet gazety nie mogę w spokoju poczytać :c