"nikt cię nie kuma tak naprawdę do końca"...
Sobotnią noc spędziłem w kinie. Przez pięć godzin oglądałem najciekawsze reklamy z całego świata. Wszystkim wydaje się to śmieszne, ale dla mnie to była pierwszorzędna atrakcja. Tak, tak, tak, reklama może być śmieszna, brutalna, niehumanitarna, zboczona, obrzydliwa, może zaskakiwać, wruszać, może nakłaniać do jakichś ambitnych akcji społecznych. Tak więc naśmiałem się do oporu. Jedynym minusem był brak tłumaczenia, a jeśli już to na angielski. Były sytuacje, że z całej sali jedynie jakaś garstka ludzi zajarzyła sens, bo reklama była po włosku albo francusku. Na koniec Multikino zgasiło w kiblach światło i nie widziałem dokładnie, gdzie sikam. Ale to nic, było naprawdę świetnie, opłacało się poświęcić "A.I." w telewizji. Wróciłem ostatnim nocnym autobusem. Pod domem zjawiłem się o 5.00. I ku mojemu zdziwieniu nie mogłem się dostać do domu, bo moja mądra rodzinka zostawiła od wewnątrz przekręcony klucz w drzwiach. Nie wiedziałem co mam robić. Jak bym zadzwonił, to wszyscy by się wkurzyli, że ich obudziłem. Spać na schodach też nie zamierzałem. Dosłownie konflikt tragiczny... W końcu gdy zobaczyłem faceta wychodzącego z bloku z naprzeciwka, pomyślałem, że to musi trochę dziwnie wyglądać, skoro stoję w środku nocy pod swoim domem z plecakiem. Dlatego zadzwoniłem na komórkę siostry, żeby mi otworzyła...
Nie, nie i jeszcze raz nie! Uroczyście ślubuję, że nigdy więcej NIE będę oszukiwał kina. Podrabianie daty na bilecie jest owszem ekscytujące i można sobie zanucić pod nosem: "catch me if you can". Ale samo wykonanie tej przebiegłej akcji jest zbyt stresujące.