Wszystko, co miało być porażką zakończyło się w sumie pozytywnie. Nasza klasowa wigilia wzbudzała tyle kontrowersji, a jednak się odbyła i to nawet w normalny sposób. Nasłuchałem się tych pustych życzeń i komplementów, w które aż nie potrafię uwierzyć. Że niby jestem taki fajny, oryginalny, stanowię niepowtarzalną indywidualność... Pat i MG wyskoczyli z tekstami o przyjaźni, ale ja wiem lepiej jak jest. Chyba trochę zawstydziłem Sz. tą moją niespodzianką. Nic dla mnie nie miał, ale powiedziałem, że nie szkodzi. Cieszę się, że on się ucieszył (przynajmniej tak mi się zdaje). Stwierdził, że zawsze mam niepowtarzalne pomysły, czy coś w tym rodzaju. Moje ciasto zrobiło taką furorę, że aż musiałem dać wychowawczyni przepis. Natomiast nasza "sztuka jasełkowa" była bardzo improwizowana, ale całkiem udana. Obawiam się, że ludzie niewiele z niej wynieśli, ale przynajmniej zostali wstrząśnięci. Nie wiem, jak tam dyrektorki, najważniejsze, że facetowi od histy się podobało, bo on jest chyba najbardziej na poziomie kulturalnym w tej szkole. Powiedział, że było ciekawie, że jasełka są z reguły na wesoło, a my zrobiliśmy to na poważnie, z miejscem na refleksje i w zaskakujący sposób :D
Dzisiaj wszyscy latali z tymi śmiesznymi torbami i prezentami, a Sz. powiedział, że nic dla mnie nie wyczaił, bo nie ma takich pomysłów jak ja. Wcale mnie to nie zmartwiło. Po prostu hobbity są mało twórcze :P Jeśli chodzi o życzenie, to zamiast prezentu wolałbym, żeby przyjechał w święta, zobaczył jak mi się żyje w nowej chacie...
Jedyne, co mnie niepokoi to moja choroba, która zdążyła się reaktywować i zmodyfikować. Teraz to ja mam chyba zapalenie zatok i boli mnie pół gęby, głowa i górna szczęka. Nie mogłem spać i o 7.00 rano zacząłem się modlić do Boga, Matki Boskiej i całej reszty o zdrowie na święta...