Oł dżizi... Czuję się jak haft, mimo że nie rzygałem. Chyba za dużo spożyłem picia i żarcia. Bąbelki i soki z tymi moimi pięcioma centylitrami procentów i w ogóle. To wszystko wymieszało się z pięć razy w moim brzuchu i powstały tzw. "butterflies". Bolały mnie stopy, zrobił mi się osad nazębny od niezliczonych ilości kawy i kilku substancji smolistych. W każdym razie studniówka nie była zajebista, było średniawo. Na początku zdawało mi się, że będzie wspaniale. Atrakcyjny polonez, szampan, dobre jedzenie, zdjęcia do gazety, kankan. Dali nam nawet pomarańczowe wstążeczki (dosłownie Ukraina reaktywacja), żeby ekipa nas rozróżniała. Tylko że na sali było ciemno, a wszyscy zdjęli marynarki... Przez chwilę miałem wrażenie, że to będzie najlepsza studniówka tego weekendu, a redaktor Wyborczej oszaleje, gdy zobaczy zdjęcia. Ale potem przyszła kolej na nieciekawy program artystyczny i powiało nudą. Zespół był do dupy. Męczył nas swoim archaicznym reczitalem. A o 2.00, kiedy to zachciało mi się tańczyć i impreza się rozkręcała, kamerzyści poszli sobie w pizdu. Zrobiła się totalna zamuła, moja klasa siedziała jak zastygła przy stole, bo mądre dzieci przyjechały własnymi samochodzikami, więc nawet uchlać się nie mogli. Walałem się z jednego kąta w drugi, dając ujście moim ambicjom fotograficznym. Zacząłem głupieć, zacząłem rozmyślać, czy jestem szczęśliwy. Nie chodziło mi o bierzący moment, tylko okres czasu. I doszedłem do znanego od dawna paradoksu, że za pół roku stanie się koniec i już nie będę szczęśliwy. I nie tylko tego żałowałem. Żałowałem, że nie zaprosiłem Marysi (a była to jedyna okazja) i że nie mam tak wystrzałowego garnituru jak inni. Więc nie pytaj mnie mamo, czy byłoby lepiej, gdybym z kimś poszedł, bo chyba znasz odpowiedź. Nie no, przyznać muszę, że pałac był dość ładny a dziewczyny miały fajne kiecki! No i jednego nie zapomnę - jak nasza kobieta zaczęła tańczyć techno. To spojrzenie w jej oczach, jak ona się wczuła w tą muzykę... Chyba musiała być ostro nawalona. Mam wielką nadzieję, że chociaż to znajdzie się na filmie. A Sz. był jakiś nie w sosie, ale odwiózł mnie do domu i chwała mu za to.