Wczoraj padłem na pysk - wykończyły mnie te zakupy w markecie i inne bajery. Stwierdziłem, że marnuję właśnie drugi tydzień wakacji, ale co tam. W nocy zachciało mi się jeszcze filmu - do 1.00 oglądałem po raz drugi "Black Hawk Down" i na końcu prawie sie popłakałem z wrażenia, ale to nic w porównaniu z tym co było wcześniej. Zacząłem sprzątać moją szafę i wywalać siakieś stare zeszyty, których anno domini wahało się od podstawówki (sic!) do czasów obecnych. Wyrywałem i niszczyłem te kajety, wspominając a właściwie to przeklinając te wszystkie stare krowy i świrniętych fagasów, którzy doprowadzili mnie do nerwicy i oczopląsu, żartowali sobie z mojego nazwiska, a nawet kazali mi reanimować koleżankę na dywaniku u dyrektorki (nawet nie pytajcie o szczegóły!). Nazbierało się tego tyle, że skończyłem dopiero dziś rano. Oj były momenty, szczególnie przy minionym roku - gówniane notatki z przedsiębiorczości, pieprznięte sprawdziany z obrony cywilnej i te dopy za wyprawy krzyżowe...