utknąłem...
Zmuszony byłem dzisiaj opuścił moją twierdzę, by wziąć z US wniosek o nadanie NIP-u i załatwić siostrze bilet miesięczny. Potem został już tylko rachunek za net. To zadanie było teoretycznie proste: jadę, płacę, wracam. Jednak matka natura chciała inaczej. Jakieś ciemne chmury nadciągnęły nad dolinę Muminka (czyli mnie), jakaś wodnista ciecz zaczęła spadać z nieba, boski Zeus zaczął chrząkać, a ja musiałem... wysiąść z autobusu. Gdy ta ulewa zaczęła uderzać o powierzchnię mojego ciała zorientowałem się, że warto by uciekać. Zacząłem przedzierać się w strugach deszczu przez nagle opustoszałe osiedle, aż w końcu dotarłem do celu. Wszedłem do klatki i stwierdziłem, że muszę się wytrzeć, bo mnie wyśmieją. No tak, ale czym tu się wytrzeć, mokrymi ciuchami? W końcu zapłaciłem ten abonament i utknąłem na tym zadupiu. Czekałem chyba pół godziny zanim ten deszcz stał się bardziej miłosierny. Raz na rok można być mokrym...?