Nowy rok zaczyna się w sposób tragiczny. Nie chcę nawet myśleć, jak on się skończy. Wszystko, ale to wszystko obraca się przeciwko mnie. To chyba jakaś klątwa, zrządzenie losu tudzież mało prawdopodobny zbieg wielu okoliczności. Wczoraj mi się but rozkleił (i to wcale nie jest śmieszne, to był oryginalny Pumacz). Ponadto rodzice zaczęli niweczyć moje plany. W sylwestra rozwalałem ściany (bez komentarza). Myślałem, że to już koniec i chciałem wczoraj wyskoczyć do kina, ale nie, wczoraj musiałem znowu pomagać tacie rozwalać ściany. No to sobie wykombinowałem, że dzisiaj szybko napiszę pracę z polaka i pojadę do tego kina. Ale nie, rodzicom nie wystarczył sylwester, oni musieli akurat dzisiaj zrobić mini-imprezę. Chciałem po prostu czmychnąć z domu zanim wszystko wymknie się spod kontroli, ale to byłoby chyba tragiczne w skutkach. Nie uciekłem, a i tak skutki mnie dopadły. Teraz to już w ogóle jestem uziemniony, dobity i bezradny, bo pękły mi oprawki od okularów!!! Cholera jasna, że też nie mogły tydzień temu, tylko teraz kiedy skończyły się wolne dni!!! Dosłownie świetnie, nic w szkole nie zobaczę i to będzie dopiero tragikomedia... Mam dziwne wrażenie, że to będzie ciężki tydzień...
No i stało się... Jeden odszedł, drugi przyszedł... Aż boję się wypowiedzieć tej magicznej daty: 2004 rok. Ale może nie będzie tak źle? W końcu bedę miał aż jeden dzień dłużej na snucie marzeń i nadziei... Hmm, w ogóle czy ktoś mnie rozumie? To chyba nie jest najlepsza notka w mojej karierze :)
[dzień 31.12.2003] Jestem całkowicie dotleniony. Nachodziłem się dzisiaj dużo i myślę, że dobrze mi to zrobiło. Byłem niedaleko mojego starego gimnazjum i szczerze powiedziawszy trochę mi się żal zrobiło tych kilku lat spędzonych w tej placówce. To były fajne czasy. A teraz? Teraz to ja wcale nie chcę tego nowego roku. Mimo, że nie znalazłem jeszcze prawdziwego przyjaciela i nie pojechałem do Londynu, to jednak polubiłem 2003 rok... Co do planów na dziś, to zaopatrzyłem się w trzy piwa mam zamiar upić się w somotności. Mam gdzieś całą resztę. Brakuje mi tylko trzech osób: Evila, MG i InnejM (wbrew pozorom to wcale nie jest podlizywanie się).
Gwoli małej dygresji w tym nieznośnym dniu powiem tylko tyle, że naświetlam właśnie mojego Swatcha, bo okazało się, że skubaniec ma akumulator zamiast baterii i potrzebuje ciepełka żarówki, aby chodzić a właściwie to tykać :]
[dzień 30.12.2003] Czuję się jak ostatnia sierota. Siedzę ze spuszczoną głową i przy dźwiękach z "Twierdzy" patrzę na świat przez pryzmat okiennej szyby. Zaraz nadejdzie noc, potem znowu dzień i cała ta machina ruszy na nowo. Rozmyślam nad tym, co będzie jutro, a właściwie czego jutro nie będzie. Nie cierpię sylwestra. Raz, że nigdy nigdzie nie wychodzę, bo albo wszyscy o mnie zapominają albo w ogóle nie ma żadnych imprez. Dwa, że ten dzień przypomina mi o tym, że minął kolejny rok, w którym nie udało mi się osiągnąć tego, czego pragnąłem. Moje marzenia nie zostały spełnione. Nie wiem, może mam zbyt wybujałe cele albo to tylko mit - przyjaźń, którą widać na amerykańskich filmach? Może w moim świecie coś takiego nie ma szans istnieć... W każdym razie dzisiaj żyję wspomnieniami, bo odebrałem zdjęcia sprzed dwóch miesięcy. Fotografie z Kaliningradu nie wyszły tak, jak oczekiwałem. Jedynie połowinki zostały dobrze uwietrznione. Ale ja wcale nie chciałem pamiętać tej imprezy, tylko Rosję... MG dobił mnie sms-em, on ma swoją starą paczkę, z którą spędzi jutrzejszą noc. Ja takich ludzi nie mam, nawet Evil wyjechał do kuzyna. Dlatego w sylwestrową noc pooglądam sobie głupi telewizor. Tak, telewizor a nie telewizję, bo mdli mnie na widok tych sztucznych ludzi zza srebrnego ekranu, którzy wybiorą najpiękniejsze słowa języka polskiego, by w wazeliniarski sposób złożyć telewidzom noworoczne życzenia. Pozostanie mi towarzystwo kotka, jedynego poczciwego stworzenia. Taaa, wpadanie w histerię to moja specjalność :/