Cholera, mam kłopoty finansowe. Wyjazd do Rosji za dwa tygodnie a mi brakuje kasy, żeby tam "przeżyć". Rodzice i tak są już wkurzeni z powodu kosmicznych wydatków, które przypadły akurat na ten kwartał. Aż mi wstyd mówić im o pieniądzach związanych ze studniówką i podręcznikami. Cholera, że też wcześniej nie zacząłem odkładać na te wakacje. Btw - nie mogę uwierzyć, że to już koniec roku. Jakoś mi się nie pali, by stać się maturzystą. To wszystko pędzi zbyt szybko. Dopiero w tym roku tak naprawdę zżyłem się z klasą. Właściwie to dopiero zacząłem żyć mniej więcej tak jak chciałem. A za rok skończy się już wszystko, absolutnie wszystko... :[
Mama chce, żebym zaczął się już przeprowadzać, bo mam niby luzy w szkole. Nie wiem, czemu im się tak spieszy. Znając życie, i tak nie odpoczną przez wakacje, bo będą pewnie sprzątać nową chatę do usraju. Więc jaki jest sens mojej przeprowadzki? Będę rozdarty pomiędzy dwoma skupiskami moich rupieci. Aha - chyba stracę dostęp do internetu, więc moje blogowanie się powoli zakończy...
Po tej wycieczce rozleniwiłem się strasznie. Nic mi się nie chce. Poczułem lekki powiew wakacji i żyję już tylko w wyobraźni. Oceny prawie wystawione, więc nic sensownego się w szkole nie dzieje. Zaspałem dzisiaj na fizę, której jak się później okazało i tak nie było, na oknie poszliśmy na lody, zacząłem się opalać na ławce, potem zasnąłem w autobusie itp. Jutro miałem iść na wagary i wybrać się z Sz. do kina, ale w końcu pójdziemy do kina po szkole. Hmm, moje plany na długi weekend? Chyba zacznę czytać książkę albo stertę czasopism, które zalegają od dłuższego czasu w moich szufladach.
Złożyłem wniosek o dowód, będzie dopiero za miesiąc... A głosować i tak nie mogę, bo mój paszport wałęsa się od jakiegoś miesiąca po warszawskim konsulacie :]
Będąc w kinie znowu poczułem się jak dziecko. To był chyba pierwszy raz od czasu osiemnastki. I właśnie za to kocham swoją pasję - że pozwala zapomnieć, choć na chwilę. Wprawdzie w pojedynkę, ale tym razem to było konieczne. Inaczej nie było by tak magicznie. Poza tym mam wrażenie, że swoją wrażliwością przewyższam wszystkich dookoła. Poczułem się trochę wyjątkowo. Film mi się podobał. Miałem nieco większe oczekiwania, ale to i tak najciekawsza jak dotąd ekranizacja HP. Niemal wszystko zrobione po nowemu. Można sobie pomarzyć...
Uff... nie było aż tak tragicznie. Może i przesadzam czasami, ale to naprawdę wydaje się dziwne z mojej perspektywy. Na dworcu dowiedziałem się, że mój "friend" jakoś nie chce być ze mną w pokoju. Byłem zszokowany i wkurzony przez całą podróż. Jednak potem coś nie wyszło i z braku laku on i MG wzięli mnie do siebie. Ale to i tak nie zmienia faktu, że on nic nie rozumie... Wycieczka była przeciętna. Nie wiem czemu, ale jakoś brakowało mi naszej wychowawczyni.
W domu zastałem syf, mama wyniosła mój ulubiony kubek, zapomniałem o imieninach taty, a rodzice prawie się pokłócili. Nie myślałem, że rzeczywistość aż tak mnie zaskoczy.
poniedziałek Zaspaliśmy pół godziny na obiad, ale i tak rewelacyjny to on nie był. Chłopaki zwinęli dziewczynom telewizor. Wieczorem był świetny pokaz fajerwerków - nie wiadomo skąd, nie wiadomo po co...
wtorek Rano uganialiśmy się za Wyborczą z książką, ale w tej wiosce połowa kiosków była zamknięta, a reszta nie miała już gazety. MG opowiedział w górach całą fabułę Pulp Fiction. Potem chciał iść skrótem i oczywiście nas zgubił, ale w pocie czoła daliśmy radę. Miałem niezbyt śmieszną przygodę. Ześlizgnąłem się i wpakowałem całego buta w soczyste błoto (cudownie to wyglądało...). Wieczorem była biba w pokoju. Hmm... porzeczkowa Finlandia i sok grejpfrutowy smakowały na tyle dobrze, że nie chciało mi się rzygać :P
środa Mieliśmy zwiedzać Wisłę. Napaliłem się jak szczerbaty na suchary, a tu przyszła ulewa. Lało, lało, a my staliśmy nie wiadomo ile pod jakąś szkołą podstawową. MG zgubił okulary. Właściwie to zostawił je w kolekturze, ale najprawdopodobniej głupia baba mu je ukradła. Nie wiem, po co ludzie to robią, ale to idiotyczne. Żal mi się go zrobiło. Wieczorem graliśmy "w mafię" przy świecach. Było klimatowo...
czwartek O 8.30 dowiedzieliśmy się, że śniadanie jest o 8.15, a o 9.00 mamy już być spakowani. Kobieta ma u mnie mistrza, świetnie nas poinformowała... Chyba spaliłem sobie kark na sońcu (i to znowu w ostatni dzień). Przed wyjazdem poszliśmy z chłopakami na piwo. Zrobiliśmy konkurs - która butelka rzucona do strumienia nie pęknie. Oczywiście przegrałem, ale było wesoło. Potem dziewczyny wmawiały mi, że jestem pijany. W pociągu wszyscy mieli zwałę z drzwi od przedziału, które "ruchały się same z sobą" oraz z kibla, który był cały wytapetowany plakatami wyborczymi i śmierdział niemiłosiernie :D