Spotkałem się z klasą na mieście, przyszło kilkanaście osób. Nie chciało mi się tam iść, bo miałem w planie pójść do kina. Poza tym zazwyczaj nie gadam za dużo na takich zrzutkach, ale tym razem było nieźle. MG przyprowadził brata, Kj siostrę a Pat kuzynkę. Wypiliśmy piwo, pośmialiśmy się, pogadaliśmy o wakacjach, najnowszych plotach i aferach. Właściwie to się za nimi trochę stęskniłem, ale nie za dużo, tylko troszkę...
Boli mnie dupa, walnąłem się w futrynę samochodu i mam dość tego gównianego prawa jazdy. To chyba nie dla mnie, nie potrafię się skupić w tym mieście. Kobieta wyskakuje mi jeszcze z pytaniami w stylu: "przeraża cię ruch samochodów?". I ta opinia: "prowadzisz jak na pierwszej jeździe". Psychika mi się przez to ściera...
Spokojny, to chyba najbardziej odpowiednie słowo dla określenia pogrzebu. Spodziewałem się większej histerii. Śmierć cioci była okropna, jak w jakimś filmie. Samochód pchał ją dachem przez 50 metrów, miażdżąc nogi i wyrywając drzewo z korzeniami... W kaplicy łapałem dziwne myśli jak 'co by było, gdybym teraz umarł?' albo 'kto by przyszedł na mój pogrzeb?'. I to już nie pierwszy raz myślę o takich rzeczach. Tak w ogóle to nie podobają mi się imprezy typu stypa. Pełno jakichś ludzi z rodziny, których nie znam, wrażenie, że wszyscy się na mnie gapią, no i te głupie pytania, pożegnania, całowanie...
Zapomniałem o dzisiejszym dniu. Jak byłem dzieckiem, to zawsze podniecało mnie to wydarzenie, lądowanie na Księżycu. Właściwie to nadal mnie podnieca, tak jak cały kosmos. Takie to piękne...
Niedobre ze mnie dziecko. Jadę na pogrzeb do Jeleniej Góry i nie ukrywam, że się cieszę (sic!). Jestem okropny, pogrzeb to tylko pretekst. W końcu wyrwę się z tego miasta, posłucham radia, ucieknę od obojętności tego miejsca. Nie lubię takich zjazdów rodzinnych, a zmarłej cioci nie pamiętam. Ale może mi wybaczy, może na cmentarzu nabiorę pokory...
Czuję się dziwnie, nie potrafię cieszyć się tym wolnym czasem. To jakoś nie to, za czym tęskniłem, będąc dwa i pół tysiąca kilometrów stąd. Brakuje mi jak zwykle bliskości. Marzy mi się mieć kogoś, kto by mnie znał na wylot. Chciałbym pójść z tym kimś na spacer, walnąć się na trawę i cały dzień gapić się w niebo. I nie powiedzieć żadnego słowa, po prostu wiedzieć, że mam przyjaciela...
and I’m just standin’ there I can’t say a word cause everythin’s just gone I’ve got nothin’ absolutely nothin’ [the streets]
Cały dzień zakuwania nie poszedł na marne. Zdałem ten głupi egzamin wewnętrzny na prawko i to bezbłędnie!!! Nie sądziłem, że sprawi mi to aż taką satysfakcję. A prawdziwy egzamin dopiero nadejdzie, w sierpniu...
Szlag mnie trafia przez tą pogodę, już nie mogę na nią patrzeć. Całymi dniami śpię, kręci mi się w głowie, boli mnie głowa, jestem osłabiony, anemiczny i nie do życia. Poza tym od czasu przyjazdu coś się rozregulowało w moim organizmie, chyba coś z nerkami. Szczam dosłownie co godzinę i to jeszcze tak chamsko przeźroczyście :/