Czekam do północy, aż stanie się już... Walnę opis na GG, zapalę sobie świeczkę, którą dostałem od klasy rok temu i jako pierwszy złożę samemu sobie życzenia... Nie liczę na żadne nocne telefony, tudzież 160 znaków, bo "spracowani oracze" albo śpią, albo mają inne rzeczy na głowie. Tak tylko jakoś wykombinowałem, że pierwsze minuty tego dnia spędzę sam, żeby pogodzić się z tym wszystkim. Miałem tego tak nie przeżywać, ale niewiadomo czemu rozpiera mnie energia. Zaliczyłem dzisiaj fryzjera, moja ulubiona bluzka czeka na wyprasowanie, a gacie w gwiazdki będą jutro miały swój dzień (zawsze sobie wmawiam, że mają mi przynieść szczęście, ale ciągle zapominam czy tak rzeczywiście było). No i w dupie mam to, co się wydarzy w szkole, ten dzień traktuję poza wszelkimi normami (mogą robić ze mną co chcą). Jednak z drugiej strony żal mi trochę dzieciństwa, bycia młodym i tych wszystkich różnych, dziwnych, śmiesznych rzeczy, które co jakiś czas robiłem. Było miło przez te kilkanaście lat. A teraz to taka stara dupa ze mnie będzie... :P
Moja klasa odstawiła niezły numer. Podszedł do mnie MG i powiedział, że uzbierało się dość dużo kasy i mam mu powiedzieć co chcę dostać na urodziny, bo oni nie wiedzą co mi kupić. Pierwszy raz coś takiego zrobili. Poczułem się lekko skrępowany. Moim skromnym zdaniem prezent powinien być niespodzianką, a nie takim zaplanowanym zakupem. No co miałem zrobić, powiedziałem mu, ale to będzie z pewnością trudne do zrealizowania, więc może sami coś wymyślą.
Co do urodzin, to poza tym energetycznym nastawieniem jest jeszcze inne. Szczerze powiedziawszy boję się... Najbardziej o frekwencję na imprezie, potem o zabawianie ludzi i to że zasnę (sic!). Myślałem, myślałem i w końcu wymyśliłem, że są trzy możliwe scenariusze: 1. Przyjdą wszyscy, będzie świetnie i będę miał zajebisty humor. W skrócie - WIELKA REWELACJA. 2. Większość ludzi nie przyjdzie, będę wkurwiony, uchleję się w cztery dupy i zasnę na kanapie przed północą. W skrócie - WIELKA KOMPROMITACJA. 3. Przyjdą ludzie, ale ci na których mi najmniej zależało, będę udawał że się dobrze bawię, będzie sztucznie. W skrócie - WIELKA IMPROWIZACJA. Mam dziwne przeczucia co do tej trzeciej opcji. Ale kurde musi się udać, za dużo wysiłku i kasy na to poszło. Niech tylko ludzie to zrozumieją.
Po krótkim namyśle mogę otwarcie powiedzieć, że jestem tępy... Umiem wyliczyć tylko jedno zadanie maturalne i to w dodatku z poziomu podstawowego. I na tym kończy się matura w moim wykonaniu. Najlepszy jest komentarz naszej kobiety: "ciągle jesteśmy blisko oceny niedostatecznej". Po dwóch godzinach wpatrywania się w tekst, stwierdziłem, że ta szkoła słabo uczy. Już nie wspomnę o tym, że mam zdawać maturę rozszerzoną...
Wczoraj podarłem wniosek o dowód, bo... podpis mi nie wyszedł. Ćwiczyłem chyba pół godziny, ale to nic nie dało, podpis był dziecinny i rozmazany. Próbowałem go skorygować, jednak drapanie igłą tylko pogorszyło sprawę i wyszło totalne badziewie... Nie wiem, jakoś trudno by mi było żyć 10 lat ze świadomością, że nie potrafię się porządnie podpisać. Ale to było wczoraj. Przespałem się z tym problemem i mam to gdzieś. Jak mi teraz wyjdzie to dobrze, jak nie to nie...
Dzisiaj idąc do szkoły zadałem sobie pytanie: po co ja się tak spieszę? I wcale nie chodziło mi o punktualność, tylko o bieg życia. Tak do końca nie umiałem udzielić odpowiedzi. Z rozważań wyszło mi, że ten cały wyścig szczurów jest niestety konieczny, mimo że życie ucieka mi przez palce... Chciałbym je bardziej wykorzystać, ale to takie niesprawiedliwe. Jak się podejmie jakiś istotny wybór, to nie ma już odwrotu, a właściwie to nie ma sposobu, by pogodzić pewne sprawy. Wcale nie jest tak łatwo żyć, stale napędza mnie jakiś wewnętrzny głosik mówiący: "keep walking...". Coraz częściej przyłapuję się na myśleniu o tym, co będzie za rok i jak przeżyję rozstanie z ludźmi z liceum... Nie wiem co wtedy zrobię. Ciągle walczę o dorosłe życie i ciągle nie mam pewności, czy będę komuś potrzebny za te 10 lat albo chociaż za rok... A niestety nie można jednocześnie spieszyć się dla życia i dla kariery... Wolałbym to pierwsze, ale ten świat jest niekorzystnie wymieszany dla takich jak ja...
Moja wczorajsza wizyta na komunii nie należała do najlepszych. Padało przez cały dzień, było zimno, a tu trzeba było jechać poza miasto jakąś rakietą, tzn. PKS-em... Na szczęście nie musiałem aktywnie uczestniczyć w tych wszystkich rozmowach, bo posadzili mnie tak jakoś na skraju. Ale za to pobiłem chyba rekord w jedzeniu. Przez sześć godzin podawali jakieś dobre żarcie, a jak skończyli to myślałem, że pęknę... Gdybym tak jadł codziennie, to z pewnością nie miałbym niedowagi :) Ale cóż, życie toczy się dalej...
Pogoda niezbyt ekscytująca, deszcz, mokro, ponuro... Stwierdziłem, że skoro dresy siedzą w domu, to mogę się przejść po osiedlu i rozdać parę zaproszeń. Jednak ten spacerek nie był zbyt miły. Ludzie z gimnazjum byli zaskoczeni moim widokiem, a mi było jakoś niezręcznie głupio. No i czemu oni się pytali, czy zaprosiłem wszystkich? Przecież nie wszyscy mi odpowiadali i nadal nie odpowiadają. Wróciłem lekko zirytowany...
Osoba pierwsza: Dzwonię do domofonu: Ja: Dzień dobry, czy jest Arek? On: Jest. Ja: A czy mógłbym go poprosić? On: To ja, a co? Ja: Mogę wejść? On: A kto mówi? Ja: Marian z gimnazjum. On: Jaki Marian? Ja: Z gimnazjum. On: Eee, aha, a co chcesz? Ja: Chcę ci coś dać. On: Eee, zaczekaj bo mam dziewczynę... (przesłuchanie jak u Gestapo)
Osoba druga: Dzwonię do drzwi, słyszę jak ktoś podchodzi i pyta się: Ona: Kto tam? Ja: Dzień dobry, czy jest Darek? Ona: Daaaaarek do ciebie... (wrzeszczy, a ja stoję za drzwiami, w końcu wchodzę) Ja: Cześć. On: Czeeeść... (sztuczna radość, to tłumaczy wszystko...)
Osoba trzecia: Ona: Cześć. Ja: Cześć. Ona: Co u ciebie słychać? Ja: Chciałbym cię zaprosić na moją osiemnastkę. Ona: Dziękuję... hmm (czyta)... nie wiem czy będę bo szesnastego mam klasową... hmm (czyta)... dziękuję... eee (czyta)... dziękuję... Ja: No to część... (jeszcze chwila a zadziękowałaby się na śmierć)
Osoba czwarta: Stoję pod drzwiami, słyszę dziki, histeryczny śmiech, dzwonię. Ona: Cześć. (podchodzi zaskoczona) Ja: Cześć, pamiętasz mnie jeszcze? Chciałem cię zaprosić na osiemnastkę. Ona: Dziękuję... eee... nie spodziewałam się... (bla bla bla...) Drzwi się zamykają a ja nadal słyszę dziki, histeryczny śmiech... (tym razem to pewnie ze mnie) :
Nie ma to jak improwizować przy odpowiedzi z polskiego. Wszystko przez Rzp. który jak zwykle czmychnął sobie z lekcji. O dziwo moja pamięć okazała się zaskakująca, jednak nie obyło się bez stękania i ściemy. Myślę, że facet ocenił mnie sprawiedliwie, ale moja klasa apelowała o podwyższenie oceny i postawiła na swoim :) Zasnąłem na religii. Powodem było chyba zmęczenie i to duszne powietrze. Z tego co wiem kilka osób miało ze mnie ubaw. Obudziła mnie As. Przyszły wyniki Kangura. Nie wiem co sobie ubzdurałem, ale łudziłem się o odrobinę szczęścia i wyróżnienie. Niestety zabrakło mi 6 punktów, ale i tak miałem lepszy wynik niż większość ludzi z klasy :)
W czwartek zacząłem rozdawać w szkole zaproszenia na moje urodziny. Nie myślałem, że to taka fajna zabawa. Zaproszenia, które sam wymyśliłem i wykonałem chyba się podobały, przynajmniej takie odniosłem wrażenie.
Załamałem się trochę po środowej jeździe samochodem. Nie wiem co się wtedy ze mną działo, ale nie mogłem się w ogóle skupić. Najpierw źle zrozumiałem instruktorkę i skręciłem na rondzie nie tam gdzie trzeba (według niej mogłem spowodować wypadek). Potem jakaś kobieta weszła sobie bezprawnie i to w dodatku tyłem albo bokiem na jezdnię i gdyby nie hamowanie instruktorki, potrąciłbym tą głupią krowę, bo nawet jej nie zauważyłem. Na sam koniec, gdy przejeżdżałem przez przejazd kolejowy, szlabany zaczęły się zamykać i ledwo zdążyłem... Jednym słowem: tragedia.