Co za dzień. Najpierw spędziłem trzy godziny w teatrze z "Faustem", którego w ogóle nie zrozumiałem. Raz że kulturalną mamy młodzież, dwa że aktorzy za cicho gadali. A krzesła były niewygodne, więc nawet poleżeć sobie nie można było. Potem tak dla równowagi trzy godziny matmy. Myślałem, że popełnię harakiri, a już z pewnością zabiję dyrektorkę.
Dopiero w tym pseudo teatrze, bo to było jakieś dziwne miejsce, ale nieważne, dopiero w tym czymś zorientowałem się, że dzisiaj jest Tłusty Czwartek. Hmm, no tak, ale ja miałem tylko złotówkę w kieszeni. Starczyło na jednego pączka i to w dodatku trochę przypalonego, ale w sumie był dobry. Tak sobie pomyślałem, że może taka bomba kaloryczna dobrze by zrobiła mojemu chudemu ciału, więc nażarłem się porządnie w domku. Czuję się teraz jak walec. No ale czego się nie robi żeby wyglądać jak normalny człowiek...
W ogóle jaka paranoja. Wczoraj wieczorem nie mogliśmy się dogadać z dziadkiem. Ciągle bełkotał, a my myśleliśmy, że ktoś dał mu w mieście jakichś dragów (sic!), bo pijany to on nie był. A tu się okazało, że dziadek miał zawał!!! Jeszcze nic nie wiem, ale mam nadzieję, że będzie dobrze.
Mam serdecznie dość tego miesiąca, niech to gówno się już skończy. Dzisiaj odniosłem wrażenie, że jestem ostatnim idiotą. Zawiodłem samego siebie, a właściwie to wkurwiłem się na samego siebie. Nie zauważyłem kilku pozycji do zaznaczenia na mapce i właściwie na własne nieświadome życzenie dostałem gorszą ocenę. Tak więc straciłem ileś tam dni i nic mi to nie dało. Głupota ludzka nie zna granic...
Moja siostra zerwała ze swoim chłopakiem. Mama płacze, mi też jest smutno. Wszystko się wali, mam ochotę stąd uciec...
i sit and wait does an angel contemplate my fate and do they know the places where we go when we're grey and old 'cos i've been told that salvation lets their wings unfold so when i'm lying in my bed thoughts running through my head and i feel that love is dead i'm loving angels instead
and through it all she offers me protection a lot of love and affection whether i'm right or wrong and down the waterfall wherever it may take me i know that life won't break me when i come to call she won't forsake me i'm loving angels instead [robbie williams]
Czasami zaskakuję samego siebie. Przez to że w piątek miałem doła, udało mi się uzyskać numer komórki Ewy. To nie było żadne oszustwo, ja naprawdę miałem doła, a jedynie ona pofatygowała się napisać, gdy zobaczyła mój status na GG. Pytała mi się, czemu jestem smutny, a ja nie mogłem jej powiedzieć prawdy. Ale te pięć sms-ów poprawiło mi humorek.
Walentynki spędziłem u Evila, wypalając sobie płytę z mp3. Jak zwykle nie mogłem znaleźć jego bloku, ale to norma. Mam nadzieję, że teraz będę już pamiętał. Chyba nic mi tak nie poprawia nastroju jak rozmowa z Evilem :] Pod wieczór tak sobie myślałem i wykombinowałem, że Ewa chyba lubi to głupie święto-walento, więc postanowiłem, że skoro mam jej numer to prześlę jej takie fajne słowo, które ona sama wymyśliła - "cmoq" :)
Odwilż. Powoli zaczynam kochać ten wyraz. Robi się cieplej, a ludzie zaczynają wozić białe koty autobusami (sic!). Ciągle myślę o swojej osiemnastce, chociaż jeszcze kilka miesięcy. Wszyscy się podniecają swoimi urodzinami, a ja jakoś nie chcę się tym podniecać, ale w pewnym stopniu i tak mnie to kręci. Ja tam wolałbym być jeszcze dzieckiem - mniej problemów. Rodzice trują mi, żebym zaczął robić prawko, a ja się tu zastanawiam, z kim zorganizować urodziny. Znając życie wszyscy to sobie oleją, wszystko będzie na mojej głowie i to ja będę musiał wszystkim kierować. Wrrr...
Czuję się podle. Coś mnie boli w środku, sam nie wiem co, pewnie serducho. Łosiek nie dawał mi wczoraj spokoju, więc powiedziałem mu inicjały Ewy. Specjalnie zamieniłem je miejscami, żeby się nie skapnął. Tak, tylko, że on ma z nią dodatkowy angielski i dureń zapytał się jej o te inicjały. Rozgadał dzisiaj całej szkole, że "m. się zakochał". Mam dość tych pierdolniętych walentynek. Dostałem nawet kartkę, ale moja radość trwła krótko. Jakaś Marylin Monroe, hmm chuj wie kto to jest... Pech chciał, że poszedłem sobie na wf dziewczyn i zobaczyłem jak Ewa otwiera moją kartkę. Nie spodobała się jej... No tak głupi Mariuszku, trzeba się było podpisać... Mam takiego doła jak stąd na Marsa. Nic nie pomaga, nikt nie odpowiada. W takich wypadkach należy schować się w ciemnej sali kinowej, ale z kasą u mnie krucho...
Cały świat zrobił się nagle czerwonawy, a ja tak jakoś nie lubię walentynek, bo nigdy takowych nie dostaję... No a poza tym to "święto" jest przejawem amerykanizacji, ściemy, zwały, komercji, tandety i czegoś tam pewnie jeszcze. Ale niestety to był jedyny sposób, by wysłać coś Ewie. Nic specjalnego, zwykła czarna kartka z ciekawym aforyzmem, którego szukałem wczoraj chyba pół godziny. Sam do końca nie wiem, czy jestem zakochany... Chciałbym z nią pójść na studniówkę w przyszłym roku, chciałbym żeby była na moich urodzinach, chciałbym poznać ją bliżej??? Pewnie i tak się nie domyśli od kogo ta kartka, a jeśli nawet to... nieważne. W każdym razie tęsknię za zeszłorocznymi walentynkami. Wtedy to ja miałem ferie, byłem na środku Bałtyku, płynąłem sobie do Polski i piłem tanie wino. Co ja bym dał, żeby znów tak było...