To była kolejna domowa impreza u Sz., ja po prostu kocham takie klimaty :D Dałem mu w prezencie tego Matrixa na dvd, tak z braku okazji, bo nie miałem co z nim zrobić. Chłopak się ucieszył. To była właściwie 'krótka piłka' z mojej strony, MG wybałuszył oczy, ale trudno. Nastały takie czasy, których nie rozumiem i po prostu muszę sobie chyba kupić przyjaźń, bo inaczej nie dam rady. Dzisiaj bez pieniędzy jest się na przegranej pozycji. To straszne, ale prawdziwe. Jeśli nie masz kasy na kino, piwo, na klub, lody, mecz, sms-y czy inne tam bzdety to po prostu ludzie się od ciebie odwracają. I tak pewnie zapomni o tym dvd... Najpierw się martwiliśmy, że nikt nie przyjdzie i oglądaliśmy "Przekręt doskonały", ale potem ludzie się zwalili. Pierwsze co powiedziałem, gdy zobaczyłem Ag to: "Boshe" a ona na to: "Dzięki, ja też się cieszę, że cię widzę!". Kobieta się po prostu zmieniła po powrocie z tej Anglii, schudła, kupiła nowe ciuchy, porzucając tym samym styl 'metala', wygląda całkiem, całkiem. No i mamy już trzecią parę klasową.... Daliśmy Łośkowi prezent z Rosji - takie tam atrybuty tego kraju, m.in. plakat z Putinem :D Znowu piłem, paliłem, sok porzeczkowy rządził... Tym razem nie rzygałem! W ogóle zauważyłem u siebie dziwny zwyczaj, że jak sobie wypiję to zawszę zasnę na jakieś 20 minut, po czym znowu jestem aktywny (i tak na każdej imprezie). No i zasnąłem na tym "Przekręcie doskonałym". Później oglądaliśmy otwarcie olimpiady. To było śmieszne, tzn. moja głupota była śmieszna. Wybuchnąłem śmiechem, gdy gościu biegł z tym płomieniem i wypieprzył się na glebę, a to miał być symbol, że w czasie wojny olimpiada się nie odbyła!!! Potem do 3.30 oglądaliśmy tego Matrixa i poszliśmy spać na jedną kanapę. Chciałem spać długo, ale nie mogłem, w ogóle leżałem w jakichś dziwnych pozycjach. Gdy się obudziłem słyszałem tylko jak Pat mówi o jakichś kogutach na jej osiedlu, dosłownie zwała. Wszyscy sobie poszli, kiedy ja w końcu wstałem. Wypiłem kawę, Sz. zrobił popcorn na śniadanie i gapiłem się jak on gra w CS-a, było fajnie... Nie chciałem odchodzić, ale czułem, że muszę. Kupiłem sobie pączka i ciepłą bułkę w Biedronce. Tak stałem na przystanku i stwierdziłem, że ta bułka jest niedobra. Spojrzałem, a ona była niedopieczona, prawie że surowa. Było mi niedobrze, właściwie to nadal jest :] Stwierdziłem, że trzeci dzień z rzędu pojawiam się na tym samym przystanku w mieście i za każdym razem czekam nie wiadomo ile na autobus. To mnie zaczęło już stresować, w końcu te dresy mnie tam pobiją...
Śniło mi się dzisiaj, że w mieście trwała akcja unieważniania praw jazdy ze względu na jakieś tam przekręty. No i bałem się, że mi też anulują. A o wszystkim dowiedziałem się od sąsiadki. Poza tym As płakała (a w realu ona nie ma jeszcze prawka), a moja gościówka od PO pocieszała ją, że na pewno zda ponownie...
Drugi raz zostałem wykiwany przez repertuar kina w internecie. Wkurwiłem się. Wróciłem na przystanek, posiedziałem przez chwilę aż przejechał jeden autobus i w końcu stwierdziłem, że wyśmieją mnie w domu, że marnuję bilety autobusowe, więc zdecydowałem się pójść na inny film. Tylko że musiałem poczekać sobie 45 minut. Zabawne, co w takich chwilach przychodzi mi do głowy. Pozwiedzałem sobie kibel, dwa razy sikałem z nudów, chociaż mi się nie chciało, na siłę walnąłem klocka i potem jeszcze niewiadomo jak długo myłem sobie ręce, skorzystałem z suszarki, poprzeglądałem się parę razy w lustrze. W końcu stwierdziłem, że te ostatnie 15 minut spędzę w pustej sali kinowej. Już miałem nadzieję, że będę jedynym widzem i może przez przypadek ktoś mnie tam zamknie, zgasi światło i odwoła seans. Było by fajnie, nawet bym nie wiedział, do kogo zadzwonić w takiej sytuacji, chyba do Biura Numerów, ale nie jestem pewny jaki tam jest numer, eee 913??? Niestety przyszło jeszcze dziewięciu ludków. A miało być tak fajnie...
Jestem zziajany, cały dzień spędziłem na mieście. Musiałem zapłacić za prawko i oczywiście okazało się, że moje papiery jeszcze nie doszły do tego urzędu. Ale nic, niby przyjęła 'moje zlecenie'. I tak jeszcze do mnie nie dotarło, że jestem w stanie prowadzić wóz. Ja tam się boję i tyle. Potem przeleciałem całe miasto za butami (trochę cisną, ale mam nadzieję, że się rozchodzą). Miałem się spotkać z Łośkiem w Galerii, ale się cholera nie dogadaliśmy. On mi niby wysłał sms-a, że się spóźni. No i czekałem w sumie 1,5 godziny, no i wcześniej po sklepach chodziłem drugie tyle, więc głowa mi pęka od tej muzyki i tego upału...
Tak w ogóle to z nudów zacząłem czytać "Przedwiośnie". Całkiem ciekawa książka, gdyby jeszcze było więcej dialogów a nie same opisy, to by się szybciej czytało.
Życie było by o wiele prostsze, gdybym nie musiał tak często robić formata (raz na pół roku to stanowczo za dużo :/). Pół dnia wgrywania tych wszystkich programów, to już z założenia odciska swe piętno na mojej psychice... A wszystko przez kochaną Neostradę, która rozregulowała mi Explorera. I pomyśleć, że to coś dostało "Teraz Polska", jak dla mnie to powinno być "Teraz Rosjaaa!!!". Jestem cały wypocony (kiedyś w Bundych mówili "wypociłeś Elvisa"), bo na tym strychu przy 30' C robi się automatyczna sauna. Fc to jednak wdzięczny kolo, że też mu się chciało jechać ze śródmieścia tylko po to, by przywieść mi Win98 :]
Wczoraj cały dzień zakuwałem testy, popołudniu MG mi napisał, że zdał. Na początku się zdołowałem, że będę jedynym, który nie zda w wakacje. Ale wziąłem się w garść, zacząłem sobie powtarzać: "Nazywam się Mariusz... i zdam ten egzamin!". Od rana słuchałem piosenek na kompie i w radiu i to chyba one pomogły mi się rozluźnić. Jednak jestem zdania, że to dzięki Bogu stał się cud i zdałem. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że nie powinienem był. Na placu nie wychodziło mi rewelacyjnie, powiedziałem kobiecie, że jak wylosuję 'prostopadły' to będzie kaszana... W ośrodku rozwaliły mnie ściany, na całej długości była wypocona przez ludzi tapeta... Okazało się, że o Ars z gimnazjum też ma egzamin. Teorię zdałem bezbłędnie. Myślałem, że każdy sam będzie sobie losował manewrówkę, ale Ars wybrał dla wszystkich - zestaw 5, na którym mi najbardziej zależało!!! Najgorsze było czekanie na samochód, bo wszędzie dookoła ludzie albo ryczeli, albo skakali z radości i dzwonili do znajomych. Siedziałem chyba półtorej godziny. W końcu zakręciłem się przy wyjeździe na łuku, ale za drugim razem było ok. Zatoczkę zrobiłem dobrze, a na górce się na mnie wydarł, że źle stanąłem (no kurde dziwne, nie ćwiczyłem na oryginalnej górce, więc skąd miałem wiedzieć?). Przy wyjeździe na miasto od razu źle zjechałem na prawo. Potem krzyczał, że się zatrzymałem na "ustąp" a nic nie jechało. Potem myślałem, że wymusiłem pierwszeństwo, ale jak teraz pomyślę to chyba nie wymusiłem. Później wydarł się na mnie, że stanąłem w najdłuższej kolejce i że "to jest egzamin państwowy, trzeba się wykazać trochę inwencją, a nie tylko dusić w te pedały...". Dalej przejechałem linię ciągłą i zaczął gadać: "błąd za błędem...". Potem dostałem zaniku pamięci i nie wiedziałem, czy on mówił żeby zawrócić, czy nic nie mówił i jechałem prosto, zatrzymałem się za trójkątami ustępu i myślałem, że przez ten zanik pamięci oblałem. Facet zaczął mnie kierować do ośrodka, a ja zdałem sobie sprawę, że straciłem szansę i za drugim razem będzie jeszcze większy stres bo większa presja. Facet zaczął coś tam gadać, a ja już nie wytrzymałem i mówię: "PRZEPRASZAM, ale jestem zestresowany!". Specjalnie nie zaparkowałem mu na parkingu tylko pod oknem, a on się spytał czemu. To ja mu na to zdegustowanym głosem: "bo pan nie kazał skręcić". I w tym momencie facet pomyślał chyba, że ma do czynienia z idiotą i że nie warto drugi raz męczyć się z idiotami (albo policzył w zeszycie ilość 'P' i 'N' :D). W każdym razie zrobił pionową kreskę i powiedział: "a niech ci będzie, są gorsi od ciebie" i dokończył 'P'. Ja wyszedłem, wziąłem przez przypadek dowód jakiejś dziewczyny, która oblała, myśląc że to mój. W końcu nie wiedziałem co mam robić, to pytam się: "ja od pana żadnej kartki nie dostanę?" a on: "jak byś dostał kartkę to byś nie zdał!". Byłem w szoku, zadzwoniłem do mojej instruktorki, a ona nie mogła uwierzyć, ucieszyła się i powiedziała "no to kochany jesteś...". Potem zadzwoniłem do domu i wysłałem sms-a do MG. Musiałem na nogach iść jakieś 3 km do ronda, tam oczywiście nie było kiosku, więc musiałem lecieć do następnego ronda i w końcu dojechałem do domu (skakałem z radości że mam już wakacje :)). Tak jak sobie obiecałem, zadzwoniłem do Sz. do Chorwacji. Teraz chyba się upiję, bo jak na dziś, to mam dość wszystkiego, jestem wykończony :]