Że też wcześniej się nie skapnąłem, żeby zainteresować się tymi książkami z Gazety Wyborczej. Jak teraz patrzę na te tytuły, czytam opisy, to aż mnie zazdrość ściska. Powinienem je mieć... Ta dzisiejsza akcja w moim wykonaniu była debilna. Skąd mi w ogóle przyszło do głowy, żeby szukać książki, która ukazała się ponad miesiąc temu? Przecież logiczne, że w żadnym większym kiosku jej nie było i na marne szedłem ileś tam kilometrów w deszczu z zakupami. Kurde no, ale ja chcę ją przeczytać, chcę czytać o wojnie, chcę się poczuć jak na wojnie!!! Jutro wstanę rano, bardzo wcześnie, polecę do kiosku i kupię tą 'Christie', chociaż kryminały mnie nie pociągały nigdy, a tytuł mi się w ogóle nie podoba. Ale muszę mieć coś z tej kolekcji, to mnie opętało, jakiś owczy pęd, wyścig szczurów, pęd do wiedzy czy coś tam. Przypomina mi się ta reklama "nie pędź jak te barany na zatracenie..." - tak oto działa skuteczny marketing GW :)
Nie mam sił walczyć z tym głupim kompem. Mam ponad 300 plików zainfekowanych przez trojany i żaden antywirus nie chce tego usunąć. To jest paranoja. Komputer raz chodzi wolno, raz szybko. Ciągle próbuję usunąć to badziewie i spyware'y, czyszczę rejestr, błędy, usunąłem nawet całe temporary, historię i ciasteczka. I kurde 'Google' nadal się zacina...
Zatrzasnąłem się wczoraj w swoim nowym pokoju. Chciałem wypróbować nowy zamek, ale ta zapadka jakoś równo nie chodzi i jak przekręciłem to już odkręcić nie mogłem. Najadłem się strachu przez pół godziny. Już myślałem, że będę musiał tam nocować. Tata oczywiście wygłosił pocieszające kazanie, że przez całe życie nie przyszły mi do głowy takie głupie pomysły co teraz. Siostra zaczęła się śmiać, że wrzucą mi jedzenie przez balkon. A ja nie wiem jakim cudem, ale w końcu przekręciłem ten cholerny zamek...
Spotkałem się z klasą na mieście, przyszło kilkanaście osób. Nie chciało mi się tam iść, bo miałem w planie pójść do kina. Poza tym zazwyczaj nie gadam za dużo na takich zrzutkach, ale tym razem było nieźle. MG przyprowadził brata, Kj siostrę a Pat kuzynkę. Wypiliśmy piwo, pośmialiśmy się, pogadaliśmy o wakacjach, najnowszych plotach i aferach. Właściwie to się za nimi trochę stęskniłem, ale nie za dużo, tylko troszkę...
Boli mnie dupa, walnąłem się w futrynę samochodu i mam dość tego gównianego prawa jazdy. To chyba nie dla mnie, nie potrafię się skupić w tym mieście. Kobieta wyskakuje mi jeszcze z pytaniami w stylu: "przeraża cię ruch samochodów?". I ta opinia: "prowadzisz jak na pierwszej jeździe". Psychika mi się przez to ściera...
Spokojny, to chyba najbardziej odpowiednie słowo dla określenia pogrzebu. Spodziewałem się większej histerii. Śmierć cioci była okropna, jak w jakimś filmie. Samochód pchał ją dachem przez 50 metrów, miażdżąc nogi i wyrywając drzewo z korzeniami... W kaplicy łapałem dziwne myśli jak 'co by było, gdybym teraz umarł?' albo 'kto by przyszedł na mój pogrzeb?'. I to już nie pierwszy raz myślę o takich rzeczach. Tak w ogóle to nie podobają mi się imprezy typu stypa. Pełno jakichś ludzi z rodziny, których nie znam, wrażenie, że wszyscy się na mnie gapią, no i te głupie pytania, pożegnania, całowanie...
Zapomniałem o dzisiejszym dniu. Jak byłem dzieckiem, to zawsze podniecało mnie to wydarzenie, lądowanie na Księżycu. Właściwie to nadal mnie podnieca, tak jak cały kosmos. Takie to piękne...
Niedobre ze mnie dziecko. Jadę na pogrzeb do Jeleniej Góry i nie ukrywam, że się cieszę (sic!). Jestem okropny, pogrzeb to tylko pretekst. W końcu wyrwę się z tego miasta, posłucham radia, ucieknę od obojętności tego miejsca. Nie lubię takich zjazdów rodzinnych, a zmarłej cioci nie pamiętam. Ale może mi wybaczy, może na cmentarzu nabiorę pokory...