Nie wiedziałem, że spełnianie marzeń bywa aż tak bolesne. Wydałem wszystkie kieszonkowe (co do złotówki) i jeszcze zaciągnąłem dług, żeby kupić... plecak. Jednym słowem mój majątek zniknął, a właściwie to się przeobraził, ale nie ważne... Tak mi żal tych pieniędzy, ale to był mój wymarzony plecak. Btw - czemu amerykańskie wyroby są w Polsce takie drogie?
Cały weekend poświęciłem na zakuwanie gery i mam dziwne przeczucie, że znowu będzie ciężko. Już nawet moje ulubione piosenki ledwo poprawiają mi humor. Wczoraj pięć godzin, dzisiaj siedem (sic!). Potrafię być zawzięty, wiem, nie wiem tylko czy słusznie. Zastanawiam się czy jestem z tego dumny, że cały weekend poszedł się walić przez jeden sprawdzian. Odpowiedź jest chyba może raczej pozytywna... :]
Popadam w fanatyzm. Krótka analiza moich ostatnich przygód utwierdziła mnie w tym przekonaniu. Ja już chyba przestałem kontrolować swoje zachowania. Stwierdzam, że mam fioła na punkcie Sz. (jezu jak to brzmi). No bo koniecznie chcę się z nim zaprzyjaźnić i robię wszystko co mogę, a poza tym zazdroszczę mu osobowości i stylu bycia. To wszystko bierze się z przeczucia, że już nigdy nie poznam drugiego takiego człowieka, ale nie wiem czy dobrze robię. Zaczynam nawet wątpić, czy jestem zdrowy psychicznie... Jadę z nim na wakacje, być może zrobię osiemnastkę, byłem trzy razy w kinie, zacząłem tworzyć słownik jego slangu, interesować się clubbingiem, grać w scrabble, byłem jego "rescuer", już nie wspomnę o tym co było tydzień temu i o ciągłych rozmowach na gg... Ja nawet zamówiłem w USA darmową baseballówkę z angielskim napisem w stylu "przyjaciel Sz." (chyba najlepiej by było gdyby mi jej nie przysłali). Zdałem sobie sprawę, że stałem się namolny, a dzisiaj z pewnością przesadziłem. Niepotrzebnie wziąłem czapkę, którą on zgubił a K. znalazł. Chciałem go zaskoczyć, a wyszedłem na idiotę albo nawet świra. Zaczynam się bać samego siebie i swoich głupich decyzji...
you thought you'd found a friend to take you out of this place someone you could lend a hand in return for grace [u2]
Te święta wcale mi się nie podobały. Właściwie to nie miałem na nie ochoty. Nie wydarzyło się nic rewelacujnego, nie dostałem niczego od rodziców. Przeżyłem za to lekkie przygnębienie, choć nie powinienem tak bardzo tego przeżywać. Po prostu ktoś powiedział mi "nie" zamiast oczekiwanego "tak". Z nudów zaprojektowałem zaproszenie na moją osiemnastkę, która i tak się prawdopodobnie nie odbędzie... Ale jestem dumny z tego, że to zrobiłem. Miałem ochotę wybrać się dzisiaj na spacer, ale nie wiedziałem dokąd iść. Stałem na klatce schodowej i nie wiedziałem co mam zrobić. I tak samo będzie jutro, bo pogodne dni właśnie się skończyły. Tak jak w tym głupim filmie o wojnie, w końcu krew spłynie do butelki po coca-coli...
Zaczynam węszyć jakiś podstęp, ostatnio za dużo tych pozytywnych dni. Drugi raz poszedłem z Sz. na ten sam film co kiedyś, tym razem za darmo. Była też Kj z MG. Chyba zakochałem się w tym filmie, on jest po prostu świetny, taki w sam raz dla mnie (albo o mnie). I nie ważne, że dla innych jest nudny. Potem poszliśmy na lody do mak-świata. Lubię spontaniczne chwile, niecierpię pożegnań. Lubię jeszcze coś, wracać z kina autobusem. Mam wtedy milion myśli w głowie i patrzę przez szybę na to miasto, które jest jakie jest...
Był u mnie Sz., ale wcześniej przeżyliśmy "małą" przygodę meteorologiczną. Nie mieliśmy dzisiaj lekcji, tylko jakiś przegląd teatralno-kabaretowy. No i gdy urwaliśmy się w połowie tej imprezy, zaczął padać siarczysty, hmm... bardzo siarczysty deszcz. Droga do przystanku była daleka i wiodła dodatkowo przez halę sportową, bo Sz. chciał kupić bilet na mecz. Tak więc miałem mokre całe włosy, okulary, kurtkę, spodnie i jeszcze przemoczone buty. Wyglądałem mniej więcej jak sierota, czułem się jak Neo w Matriksie 3, a w autobusie woda lała się ze mnie na podłogę. W takim stanie udaliśmy się... do hipermarketu! Musieliśmy dodatkowo zaliczyć foliowanie plecaków... (dosłownie miodzio dzionek ;]). Sz. chyba się u mnie trochę nudził, ale nie za bardzo wiedziałem, co mam z nim robić. Ważne że był.